środa, 14 września 2011

Pocztówki z PRL-u – odc. 2 – poród

Dawno temu, w odległej galaktyce… urodziła się dziewczynka, której jakiś czas temu zachciało się pisać blog. Dzisiaj publikuję list mojej mamy do taty, który tuż przed moim urodzeniem wyjechał na zachód „zarobić na dziecko”. W liście oczywiście relacja z porodu.


Kochany Guziczku, ojcze ślicznej (ponoć) Magdy!

Nareszcie zostaliśmy rodzicami!!! Magda Ewa urodziła się 14.IX. w czepku (!!!) o godz.11.15. Zaczęła się rodzić poprzedniego dnia o godz. 22.00. Trwało to więc aż 13 godzin i 15 minut. Dała mi w kość i to solidnie, ale i tak jestem bardzo szczęśliwa, a Ty?
Zacznę od relacji porodowych – czyli wszystko chronologicznie. Byłam już lekko podłamana, bo nic się nie działo i jeszcze rano 13 .IX. badała mnie dr Ł. twierdząc, że nic. Naszykowałam się psychicznie na następny tydzień w szpitalu i skóra mi cierpła na myśl co Ty przeżyjesz!!!
O 22.00 chwyciły mnie pierwsze skurcze, a o pierwszej w nocy zgłosiłam się do położnej. Akurat tej nocy „zestaw” lekarsko-pielęgniarski był fatalny (zdążyłam się zorientować przez te 4 dni, które już tu spędziłam). Dr Ł. na dyżurze nie było. Wyobraź sobie, ze jedyne co mi zrobili to lewatywę (nic takiego – już się nie boję) i posłali do pokoju przedporodowego – lekarz nawet mnie nie zbadał. Wszyscy poszli spać, a ja już od drugiej miałam skurcze co 5 minut.
Oddychałam zgodnie ze wskazówkami wyniesionymi ze szkoły rodzenia i tylko to mnie jakoś „trzymało”. Skurcze były paskudne, bo także krzyżowe – do rana miałam skorupę zamiast ust! O 6.00 rano podczas obchodu pielęgniarek zaczęłam się awanturować, że nie badał mnie żaden lekarz, a ja już mogę mieć pełne rozwarcie! Zbadała mnie położna i stwierdziła, że jeszcze nie czas (rozwarcie było na dwa palce). Od 7 rano wszystko się cudownie odmieniło w sensie opieki – przyszły nowe położne i co najważniejsze – dr Ł.! Najwięcej zawdzięczam jej i położnym, a także Halinie (koleżanka Grażyny, która jak się okazało pracuje w tutejszym laboratorium i z dr Ł. i całym personelem jest na "ty"). 
Od razu zebrał się przy mnie cały sztab, pomedytowali i do roboty! Dr Ł. Była fantastyczna!!! Przebili mi pęcherz (męczyłabym się kilka godzin dłużej), dali specjalne leki na wywołanie skurczów partych, przeszłam ostry trening wypierania (o szczegółach powiem Ci już w domu). Rodziłam w fotelu fantastyczny), ale z dużym trudem wypierałam, tak że w końcu pomogli mi wypychając w odpowiednim momencie Magdę. Za główka, która przeżynała się z takim trudem wyślizgnęło się ciałko, potem łożysko.
Poród jest przeżyciem z pogranicza jawy i koszmaru i całe szczęście, ze z biegiem czasu można o nim zapomnieć. Nie wierzę w łatwe porody bez dania z siebie nawet jęku. Już samo parcie jest praca tak ciężką, ze trzeba sobie pomagać głosem. Ale nie krzyczałam!!!
Wracając do opowieści. Dr Ł. mnie na koniec artystycznie zszyła w asyście młodego lekarza, który uczył się jak to po mistrzowsku robić. A było co zszywać. Trwało to 1,5 godziny! Pęknięta szyjka (macicy), rozcięte krocze! Trochę mnie ta Magda pokancerowała!!!
Jeszcze przed urodzeniem, jak już widać było główkę dowiedziałam się, że dziecko rodzi się w czepku (ciekawe jakie szczęście ją czeka?) i jest owłosiona (główka) na czarno. Potem mi ją pokazali ze słowami zachwytu jaką piękną córkę urodziłam. Najpierw zobaczyłam ją od strony pupy stwierdzając płeć, potem z boku. Wrzeszczała strasznie i miała pomarszczona buzię, czarną bujną czuprynę, długie rzęsy, oczy granatowe, a ciałko fioletowo-różowe. Nie byłam olśniona! Nie zauważyłam też żadnego podobieństwa do nas! Pogłaskałam ja po policzku, a ona w bek!
Magda urodziła się dość potężna jak na dziewczynkę – 3,400 kg i 54 cm długości!!! Wszystko jest z nią ok (przed chwila informował mnie o tym lekarz), a jedyną cechą przenoszenia jest sucha skóra (ponoć to jest bez znaczenia).
Magdę widziałam przed godziną (dzieci pokazują tylko raz dziennie i zza szyby, a ja tak bardzo chciałabym ja dotknąć i dokładnie obejrzeć). Cała była obaduchana w pieluszkę i tylko widać jej było pyszczek – sprawiała wrażenie raczej drobnej! Czupryna faktycznie czarna i gęsta, oczy tym razem miała zamknięte, „usta w ciup”. Coś się we mnie zakołatało, ale w dalszym ciągu nie widzę tej oszałamiającej urody, która usprawiedliwiałaby słowo ”śliczna”. Jak więc widzisz nie stałam się zwariowana matką.
Po południu dostałam list od obu Mam – Babć (przychodziły codziennie i zarzucały mnie jedzeniem). Twoja mama przyniosła kwiaty od Ciebie, ale zostały mi tylko z daleka pokazane. Ciekawe czy Twoja Mama (i cała Twoja rodzina) pogodziła się z faktem, że to dziewczynka!!! A Ty co powiesz na córeczkę – czy nie jesteś w głębi duszy rozczarowany?!! Nie bądź proszę – Magdusia na pewno będzie za Tobą przepadać (tak jak ja za swoim ojcem).
To już 24 godziny po porodzie a ja jeszcze nie mam pokarmu – zanosi się na karmienie butelka. Przerażona jestem także kondycja – dzisiaj wstałam i stwierdziłam, że chodzenie to bardzo trudna sztuka!!!
Jak to dobrze, ze już za 2 tygodnie wracasz i będziemy wszyscy troje razem.
Całuję Cię mocno, kocham bardzo i już jestem zazdrosna o swoja córkę (czy nie zajmie u Ciebie pierwszego miejsca przede mną?).

Joliczek

P.S. List krótki, jak na moje możliwości, ale jestem bardzo zmęczona.

5 komentarzy:

  1. matko, raz dziennie i zza szyby!!!! coz za barbarzynskie czasy;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Pięknie się czytało ... Tato się pogodził z myślą, że to córa? ... Głupie pytanie ... :).

    OdpowiedzUsuń
  3. ale to ty chyba dzis urodziny masz? Zdrowka i spelnienia marzen :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetna historia z życia wzięta :) Super się czyta i dodaję Cię do obserwowanych :) A co!

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  5. Barbarzyńskie to były czasy...
    Tata był zachwycony i chyba do tej pory jest ;)
    Dziękuję za życzenia!

    OdpowiedzUsuń