niedziela, 2 października 2011

Czytelnia

Naukowcy (m.in. H. Harlow) twierdzą, że coś takiego jak „instynkt macierzyński” nie istnieje. Robili badania na małpach i udowodnili, że macierzyństwa trzeba się nauczyć. Te matki, które nie miały okazji obserwować opieki nad potomstwem u innych i nie zaznały opieki w dzieciństwie, odrzucały swoje dzieci skazując je na śmierć. Wśród ludzi można niestety zaobserwować podobne zachowania, media uwielbiają nas o tym informować. Nie znaczy to, że nie mamy jakiegoś wyczucia, intuicji, podświadomej wiedzy… jednak nie wrodzonej, ale zaobserwowanej i wyuczonej.
Ja na szczęście mam za sobą szczęśliwe dzieciństwo spędzone na beztroskiej zabawie w ciepłych, przyjaznych warunkach. Przyglądam się też moim koleżankom, które mają małe dzieci, kochają je, opiekują się nimi, wychowują je. Nawet pozwalają mi je czasem przewinąć :)
Przed urodzeniem Panny Lulu miałam więc trochę praktyki, trochę teorii, trochę spostrzeżeń i przemyśleń. Postanowiłam jednak ową wiedzę poszerzyć. Kiedy dowiedziałam się, że jestem w ciąży, miałam ogromną potrzebę dowiedzieć się jak najwięcej. Przeczytałam każdą książkę o „stanie błogosławionym” i małym dziecku, która wpadła mi w ręce. Buszowałam też w Internecie, tam odkryłam kilka ciekawych stron o rodzicielstwie, kilka fajnych blogów, ale też sporo głupot. Z jednej strony można znaleźć mnóstwo przydatnych informacji i porad, z drugiej mocno się przestraszyć czytając o problemach i wątpliwościach. Tych ostatnich nie brakuje szczególnie na forach. A kobieta w ciąży nie powinna się denerwować.


Z przeczytanych przeze mnie książek jedne były lepsze, inne gorsze. Poniżej krótkie prezentacje:
- Kaz Cooke, „Ciężarówką przez 9 miesięcy” – fajna, zabawna książka o ciąży, w której znajdziecie kalendarz ciąży (tydzień po tygodniu), część fabularną (pamiętnik Kaz niestety przez tłumaczkę przerobiony na warunki polskie) i porady (ze względu na to, że Kaz jest Australijką niektóre rzeczy nie przystają do naszej rzeczywistości, ale i tak warto poczytać, może już niedługo tak właśnie i u nas będzie:) Po przeczytaniu tej książki nie miałam już szczególnej potrzeby szukać innych ciążowych, resztę doczytałam sobie w necie.
- Tracy Hogg, Melinda Blau, „Język niemowląt” – świetny poradnik dotyczący pielęgnacji i komunikacji z  niemowlęciem. Teraz, jak pojawiła się Panna Lulu często do tej książki zaglądam. Jedyne co mnie w tej książce denerwuje to język autorki (Tracy), która opowiadając o swoich doświadczeniach jako położna i niania zwraca się do rodziców swoich podopiecznych per „kochanieńka”… brrrr. 
- Benjamin Spock, Robert Needleman, „Dziecko” – cegła, poradnik, biblia rodziców, podręcznik z którego korzystały również nasze mamy (oczywiście obecne wydanie jest uaktualnione I poszerzone). Nie przeczytałam całości, bo książka obejmuje okres od noworodka do nastolatka. Znajdziecie tu mnóstwo informacji, porad na temat rozwoju, odżywiania, wychowania, problemów i pierwszej pomocy.  
- Jesper Juul, “Twoje kompetentne dziecko” – genialna książka, które uświadomiła mi całą masę na pozór oczywistych rzeczy. Przede wszystkim, że za każde negatywne zachowanie dziecka winę ponoszą rodzice. Powinno być oczywiste, a czułam się jakbym odkryła Amerykę. Książka o tym jak nie przeszkadzać dziecku być szczęśliwym, jak kształtować jego poczucie własnej wartości i wiarę w siebie.
- Paweł Zawitkowski, „Mamo tato, co ty na to” – Maciek dostał tę książkę na urodziny, ładnie wydana, dużo obrazków… i kilka ciekawych i pomocnych rad. Do książki dołączony jest film i to chyba on jest tu ważniejszy. Podobał mi się instruktaż noszenia dziecka, przebierania go, przewijania i kąpania. Pan Paweł robi to naprawdę fachowo, ale też dzieci są wyjątkowo spokojne. To co mnie najbardziej w tej książce i na filmie denerwowało to wszechobecny product placement, niby uczciwy – bo na końcu widnieje długa lista sponsorów… ale cena niska nie jest, więc z jakiej racji?
- Amy Chua, „Bojowa pieśń tygrysicy” – opowieść o chińskim modelu wychowania, który mocno odbiega od naszego. Potraktowałam to jako drugi biegun skrajności jakim jest wychowanie bezstresowe. Chińscy rodzice to wręcz poganiacze niewolników, którzy wymagają od swoich dzieci ogromnych nakładów pracy i wyrzeczeń. Inna sprawa, że mają wyniki. Coś jednak w tej książce jest, bo czytając ją pomyślałam, że dlaczego bawiąc się z niemowlakiem nie uczyć go jednocześnie alfabetu, liczenia i czytania. Istnieją przecież metody, a dziecku wszystko jedno jak ukierunkuje się jego aktywność, byle było otoczone troską i miłością rodziców.
- Paulina Holtz, „Luśka na planecie dziecko” – łatwa i przyjemna lektura, prócz części fabularnej jest też kilka wywiadów na tematy ciążowe (z ekspertami i gwiazdami). Tu też denerwował mnie product placement.
- Tomasz Kwaśniewski, „Dziennik taty” – na początku ciąży przeczytałam w sieci „Dziennik ciężarowca” – blog i stąd sympatia do Kwaśniewskiego i jego stylu pisania. Facet jest bardzo szczery, bez zażenowania pisze o swoich błędach i potknięciach. Warto poczytać o rzeczywistych problemach świadomego ojca.
- John Gray, „Dzieci są z nieba” – dla mnie na razie numer jeden, książka napisana paskudnym językiem amerykańskiego psychologa (pięć razy powtórzone to samo), ale mądra, ciekawa i z konkretnymi przykładami. To ten sam autor, który napisał „Mężczyźni są z Marsa, kobiety z Wenus”. W „Dzieci są z nieba” propaguje zasady pozytywnego wychowania: 1. Można być innym, 2. Można popełniać błędy, 3. Można odczuwać negatywne emocje, 4. Można chcieć więcej, 5. Można mówić „nie”, ale ostatnie słowo należy do mamy i taty. Podaje też sposoby na przekazanie swojej woli dziecku w zależności od stopnia oporu, z którym się rodzic spotyka. Ja wiem, że w takim skrócie wygląda to średnio fajnie – książkę trzeba przeczytać, żeby podzielić mój entuzjazm… a naprawdę warto.
Przede mną jeszcze wiele bardziej lub mniej mądrych książek. Na pewno chcę jeszcze przeczytać: „Nie z miłości” Jespera Juula i „W głębi kontinuum” Jean Liedloff. A co potem?… zobaczymy… czy będzie czas:)

5 komentarzy:

  1. "W głębi kontinuum" przeczytałam i żałuję trochę, że tak późno ... . Dzięki niej wrzuciłam na luz i wyrzuciłam Tracy Hogg (no ok ... zamknęłam i więcej nie otworzyłam - nie mam takiej potrzeby).

    OdpowiedzUsuń
  2. a ja jakos nigdy nie czulam potrzeby czytania takiej literatury. Zdalam sie na intuicje i bledy mojej mamy (ktore ja odczuwam jako bledy i staram sie ich nie popelniac). Jak mam jednak jakis klopot (glownie dotyczacy zdrowia) to wtedy rodzina i internet ida w ruch, ale to naprawde rzadko...

    OdpowiedzUsuń
  3. na razie jestem na etapie eksperymentów i nie trzymam się sztywno żadnej koncepcji... mam nadzieje, że jak się już z Panną Lulu poznamy, to wszystko będzie łatwiejsze... Tracy też mnie ostatnio trochę denerwuje

    OdpowiedzUsuń
  4. MegiBu najbardziej denerwowała mnie ta spinka czasowa u Tracy. Poznajemy się z Elką już ponad rok, czasem jest trudniej, czasem łatwiej :), ale coraz lepiej nam wychodzi dogadywanie się ... na wszystko potrzeba czasu.

    OdpowiedzUsuń
  5. ja także bardzo doceniam książki Jespera Juula, a "Twoje kompetentne dziecko" zrobiło na mnie ogromne wrażenie

    OdpowiedzUsuń