piątek, 12 października 2012

Lulu Panny Lulu

Przed urodzeniem Panny Lulu kompletowaliśmy wyprawkę i oczywiście nie mogło zabraknąć łóżeczka. Kupili je dumni dziadkowie. Dodatkowo łóżeczko zostało wyposażone w przewijak, udekorowane baldachimem i karuzelą... coś pięknego.


Po powrocie ze szpitala od czasu do czasu odkładaliśmy Pannę Lulu do łóżeczka, spała trochę, ale po przebudzeniu płakała. W dzień była zainteresowana głównie karuzelą, spaniem niekoniecznie. Raz spróbowałam zmusić ją do zaśnięcia we własnym łóżku, oczywiście była dzika awantura - zrezygnowałam, bo bałam się, że zrobię jej jakąś psychiczną krzywdę.
Z czasem łóżeczko zaczęło służyć głównie jako skład kocyków, śpiworków i maskotek. Dużo wygodniej było ją zabierać do naszego łóżka, tam spała znacznie spokojniej, nie budziła się tak często. Odkładaliśmy ją po zaśnięciu, od czasu do czasu, kiedy chcieliśmy mieć łóżko tylko dla siebie. Wiązało się to jednak z nocnymi pobudkami i braniem Panny Lulu do naszego łóżka.
Kiedy opuściliśmy poziom łóżeczka, bo Panna Lulu zaczęła być już bardziej aktywna spojrzałam tylko i stwierdziłam, że do studni dziecka wkładać nie będę. Jednak kiedy Panna Lulu skończyła rok postanowiliśmy wreszcie nauczyć ją tam zasypiać. Argumentów było wiele, między innymi taki, że bałam się że z naszego łóżka spadnie, że kiedy zrobi się zimno, nie będzie można usypiać jej w ciągu dnia w wózku i tym podobne.
Oczywiście początki były ciężkie, pierwsze dwie próby zakończyły się owszem zaśnięciem, ale po takiej dzikiej awanturze, że każdy by chyba po takim wysiłku zasnął. I zła jestem na siebie, że Pannę Lulu na to skazałam. Oczywiście byliśmy przy niej, głaskaliśmy ją po główce, klepaliśmy po plecach, ale to było dla niej za mało.
W końcu za trzecim razem zasnęła sama, bez jednej łzy. Zmodyfikowaliśmy jednak trochę całą akcję. Obróciliśmy Pannę Lulu o 180 stopni dzięki czemu jej główka była tuż przy mojej, gdyż nasze łóżka się stykają. Dostała też książeczkę. Leżała, przekładała strony, a ja ją głaskałam i nuciłam kołysanki i w końcu zasnęła. Szkoda, że nie wymyśliliśmy tego wcześniej, może nie byłoby rozpaczy podczas dwóch pierwszych prób... ech.
I teraz już zasypia sama, na razie tylko wieczorem, ale kiedy tylko budzi się w nocy ląduje z powrotem u nas... na wszystko przyjdzie czas.
W dzień Panna Lulu odbywa dwie drzemki - jedną w chuście, żeby jej zrekompensować brak bliskości w nocy, drugą w wózku podczas spaceru. Jeszcze sporo przed nami.  

7 komentarzy:

  1. Gratulacje! Nie było bardzo źle! Z czasem będzie coraz lepiej:)

    OdpowiedzUsuń
  2. my wyciągneliśmy jeden bok łóżeczka i przystawiliśmy je do naszego łóżka. tym samym zrobiliśmy wygodne posłanie dla kotów :) bo Igi nadal wtula sie w nas :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. początki zawsze są trudne :) teraz już będzie lepiej

    OdpowiedzUsuń
  4. A mała nie bała się tego baldachimu?
    Mi się zawsze wydaje, że z perspektywy dziecka taka wisząca "szmatka" musi wyglądać strasznie:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. baldachim był od początku, więc się przyzwyczaiła, nie spadł na nią, ani nie zrobił jej nic złego, więc nie ma powodu żeby się go bać, jest też zbyt mała, żeby jej się z czymś strasznym kojarzył - tak sobie uświadomiłam właśnie, że Panna Lulu to właściwie niczego się nie boi:)

      Usuń
  5. dałaś sobie radę, początki zawsze są trudne.
    bardzo fajny blog, dołączam do obserwatorów,
    pozdrawiam Ciebie i maleństwo !

    OdpowiedzUsuń