wtorek, 31 stycznia 2012

Bawimy się


Panna Lulu rośnie, staje się coraz bardziej aktywna. Wgapianie się w różne przedmioty już nie wystarcza, kreatywność rodzicielska wystawiona jest na ciężką próbę bo dziecko szybko się nudzi. Postanowiłam zebrać nasze zabawy, dla potomności:)
- Odkrywanie świata paszczą – Panna Lulu interesuje się zabawkami, łapie je w rączki i co? … oczywiście pakuje do paszczy. Zabawa jest przednia, doznania pierwszorzędne. Do obślinienia nadają się nie tylko gryzaczki i grzechotki, również pluszami, palce mamy i taty, chusta, pieluszka – co tam najbliżej pod ręką:)
- Pojedynki na miny – no wreszcie bezkarnie mogę robić głupie miny, Panna Lulu to uwielbia, sama też nie pozostaje dłużna. I te piękne bezzębne uśmiechy – już niedługo pozostaną tylko na fotografiach.
- Dźwięki przeróżne – dźwięki są niesamowite, a najlepiej jak te dźwięki wydaje mama – im dziwniejsze tym lepiej. Fajne są też pozytywki, grzechotki, dzwoneczki i marakasy, torebki foliowe (trzymane przez rodziców), no i oczywiście numer jeden – kastaniety.  
- Mata edukacyjna – Mikołaj przyniósł wypasioną matę i Panna Lulu podziwia brzęczące potwory z morskich głębin. Wyciąga rączki, trąca grzechotki – jest super. A najbardziej super jest to, że Panna Lulu bawi się przez chwilę sama i mama może w tym czasie umyć sobie głowę, albo obrać ziemniaki.
- A kuku – zabawa polecana przez specjalistów – chować się i wyskakiwać z radosnym „a kuku”, dziecko podobno uczy się dzięki temu, że rodzic nie znika na zawsze. Czasem się w to bawimy, ale jakoś mnie to nie przekonuje przecież ciągle się Pannie Lulu objawiam i znikam, kiedy robię coś w domu.
- Zwiedzanie, czyli noszenie – ulubiona zabawa Panny Lulu, niestety zaczyna być zabójcza dla kręgosłupa. Dzięki bogu jest chusta. Do zwiedzania zaliczają się również spacery, bo Panna Lulu nie zasypia od razu, tak jak kiedyś, rozgląda się ciekawie. Ostatnio spacery odbywają się na sankach.
- Turlanie – starałam się pomóc Pannie Lulu w przewracaniu się na brzuszek i z powrotem i wyszła z tego fajna zabawa. Chwytam Pannę Lulu za biodra, albo za rączki i kołyszę na boki. Jeszcze sama się nie obraca, ale myślę, że to już lada chwila.
- Mamas and papas dance show – jak już nie możemy nic wymyśleć robimy Pannie Lulu show. Śpiewamy na dwa głosy, tańczymy, robimy głupie wygibasy… a Panna Lulu się cieszy.
- Czytanie – ponieważ nie potrafię zbyt długo gadać głupot czytam Pannie Lulu książki. Obecnie „Chatkę Puchatka”, wcześniej robiłyśmy podejście do klasyki – „Pana Tadeusza” – bo się rymuje, a ja przyznam się otwarcie, że jeszcze tego dzieła naszego wielkiego wieszcza nie przeczytałam. Na początku Panna Lulu dłużej mogła się skupić na czytanym tekście, teraz dość szybko jej się nudzi.
- Buju buju, czyli mama robi brzuszki – odkryłam sposób na przyjemne z pożytecznym – biorę Pannę Lulu na ręce i robię z nią brzuszki, albo kładę ją na udach i na przemian prostuję i zginam nogi. Dziecko zadowolone, a mamie brzuch maleje:)

piątek, 27 stycznia 2012

Typ aspołeczny

Jestem trochę aspołeczna, przyznaję się. Mam dystans do nowo poznanych osób, nie lubię załatwiać, negocjować, narzucać się. A w Internecie mimo, że dzielę się moimi przygodami z Panną Lulu, rzadko zdarza mi się komentować blogi, które czytuję. Nie nawiązuję łatwo kontaktów, nie jestem duszą towarzystwa. Trudno, przyzwyczaiłam się. Dobrze czuję się w gronie osób, które znam. Mam kilkoro przyjaciół na "śmierć i życie" i to mi wystarczy.


Zostałam zaproszona przez jedną z blogerek - Srokę, do zabawy pt: "nasze ulubione seriale". Hmmmm... dobrze więc, nie będę taka, pobawię się:) W ramach uspołeczniania własnej osoby:) Zabawa polega na wymienieniu kilku ulubionych seriali wraz z opisem. Ok... proszę bardzo:
- Przystanek Alaska - życie proste i blisko natury, mała społeczność i dużo mądrości życiowej - też chcę tak żyć:)
- Miasteczko Twin Peaks - pamiętam ten serial z dzieciństwa, to było chyba moje pierwsze spotkanie z niesamowitością i strachem - Bob cały czas jest przerażający
- Alternatywy 4 - Bareja był niesamowity, jestem bardzo ciekawa, jak skomentowałby naszą dzisiejszą rzeczywistość, gdyby żył
- Zagubieni - serial osiągnął pewną dodatkową wartość - trzymający w napięciu film został rozciągnięty do granic możliwości... i te zagadki, nad którymi można się było zastanawiać przez cały tydzień, tylko zakończenie schrzanione niewiarygodnie
Kiedyś byłam jeszcze fanką Ally Mc Beal, ale z perspektywy czasu nie oceniam tego serialu zbyt dobrze. Lubię też oglądać Dr House'a, ale bez szczególnego afektu - uważam, że świetnie została stworzona postać głównego bohatera, ale do fabuły mam kilka zastrzeżeń. Z serialami nie jestem za bardzo na czasie, bo nie posiadam TV.
A, zapomniałabym... zabawa wymaga przekazania pałeczki dalej - wytypowania 5 blogerek, które zaraża się ideą. O nie! to już za dużo. Zawsze wszystkie łańcuszki szczęścia kończyły się na mnie, nie lubię przekazywać dalej. Trochę aspołeczności muszę przecież okazać:)      

środa, 25 stycznia 2012

Pani profesor


Byłam święcie przekonana, że jestem ostatnią osobą, która wróci do pracy po urodzeniu dziecka. Planowałam siedzieć w domu i poświęcać swój czas maleństwu, spełniać się jako matka. A tu nagle spadła jak z nieba propozycja… zostania panią profesor.
Różne miałam w życiu pomysły „ kim chciałabym zostać”. Kiedyś chciałam zostać naukowcem, potem piar-owcem i marketingowcem, potem mi się poprzestawiało i już nie wiedziałam kim chcę być. Teraz jestem nauczycielem. Trafiło mi się jak ślepej kurze ziarno – biolog w znajomym liceum szła na zwolnienie (a potem urlop macierzyński) i potrzebne było zastępstwo. Więc jestem… na zastępstwo, prawdopodobnie do końca roku szkolnego, a potem zobaczymy.
Miałam straszne wyrzuty sumienia, że zostawiam Pannę Lulu, że ją opuszczam, że mnie przy niej nie będzie – taki lęk separacyjny. Ale wytłumaczyłam sobie, że to tylko na 4 godziny tygodniowo, że jakoś damy radę. Tak, tak… oczywiście, na pełen etat bym przecież nie poszła, ale i tak te 4 godziny wydawały mi się wiecznością. Na szczęście tylko przez chwilę.
Panna Lulu zostaje w tym czasie pod czujną opieką dziadków, choć powoli zaczynają ustawiać się kolejki na kolejne dyżury:) Jest niestety jeden mały problem – Panna Lulu nie chce jeść z butelki. Odciągam dzielnie pokarm niezbyt wygodnym laktatorem, a ona nie je. Przyzwyczajona jeść co 2 godziny jest trochę nieszczęśliwa i jak tylko wracam dosysa się do piersi. Martwi mnie to, ale niedługo zaczniemy wprowadzać inne smakołyki, więc może problem zniknie.
A ja mam odskocznię. Nie myślę wyłącznie o praniu i pieluchach, kupach, szczepionkach i usypianiu, mam coś swojego, mogę się realizować. Na razie idzie mi raz lepiej, raz gorzej, uczę się na swoich błędach. Długo nie miałam do czynienia z dydaktyką, ale czuję, że się rozwijam - staram się wprowadzać jak najwięcej metod aktywnych. Nie jest to pewnie praca, którą będę wykonywać do końca życia zawodowego, pewnie jeszcze kilka razy zmienię koncepcję, ale na razie mi się podoba. Lubię wyzwania.   

piątek, 20 stycznia 2012

Panta rhei


Panna Lulu skończyła 4 miesiące. Od porodu niesamowicie się zmieniła, z małej żmijki w pulchną kluseczkę. Na początku przelewała się przez ręce, teraz można ją już trzymać pod pachy i wyczyniać różne piruety. Podwoiła już masę urodzeniową i zaczyna wyrastać powoli z ubranek (a jeszcze tak niedawno w nich tonęła).
Zdaję się, że będzie z Panny Lulu kobieta charakterna. Nasza córka dobrze wie czego chce, a na co nie ma najmniejszej ochoty i używa silnych argumentów. Awantury trwają dopóty, dopóki rodzice nie zorientują się o co chodzi i nie zaspokoją potrzeby. A horoskopy twierdziły, że będzie z niej konformistka – jacyś niedouczeni ci astrologowie.
Ponieważ Panna Lulu przepada za kąpielami, postanowiliśmy zabrać ją na basen. Jak zawsze za pierwszym razem była zdziwiona, ale chyba jej się podobało. Pod koniec nawet się zaśmiała, ale też dała do zrozumienia, że męczące to było przeżycie – po wysuszeniu i ubraniu od razu zasnęła mi na rękach. Rodzice też na sportowo. Ja wreszcie poszłam na jogę (preferuję hatha joga). Kombinowałam, kombinowałam, chciałam chodzić z Panną Lulu, ale niewiadomo kiedy grupa ruszy (w Łodzi jest tylko 1 taka opcja) i w końcu poszłam sama. Maciek z kolei znalazł sobie bardziej zaawansowaną grupę (również joga, tylko że astanga) i odkrył mięśnie o których nie miał pojęcia:)
Jeżeli chodzi o kwestie rozwojowe to Panna Lulu łapie już pewnie zabawki, które od razu pakuje do buzi. Lubi leżeć na brzuszku, ale jeszcze się nie odwraca. Staram się ją do tego namówić turlając. Jest bardzo zadowolona, ale sama turlać się nie chce. Od czasu do czasu gada jak najęta, ale najczęściej jest oszczędna w „słowach”. A zęby idą i wyjść nie mogą… czekamy.
Nasze ekorodzicielstwo ma się dobrze. Pieluszki wielorazowe w stałym użyciu, coraz sprawniej idzie nam obsługa Panny Lulu. Zrezygnowałam już z prasowania, na czym cierpi Maciek, bo znajduje w szafie pogniecione koszule. Stwierdziłam, że nie ma potrzeby, bo wystarczy dobrze rozłożyć przy suszeniu i jest ok. W chuście nosimy głównie podczas spacerów, choć odkąd spadł śnieg w użyciu są też sanki. Panna Lulu ląduje w ciepłym śpiworku i jest wożona. Chyba to lubi, może obserwować świat i po jakimś czasie zasypia – znak, że czuje się bezpiecznie. Chustę używamy też w domu i podczas wizyt towarzyskich, żeby Panna Lulu czuła się komfortowo przy mamie lub tacie.
Wszystkich zazdrosnych o przesypianie przez Pannę Lulu nocy (jak i tych niezazdrosnych również) informuję, że już nie jest tak różowo. Do niedawna spała do 6 – 7, teraz budzi się między 4 a 5. Ale „always look at the bright side of life” dzięki temu do porannej pobudki (6.30) śpimy sobie przytulone (nie odkładam jej już do łóżeczka).

wtorek, 17 stycznia 2012

Stado


Przeczytałam w końcu „W głębi kontinuum” Jean Liedloff i tak jak myślałam – ach i och. To było jakby podsumowanie tego wszystkiego, czego się już naczytałam o bliskości, o noszeniu, o akceptacji, o instynktach. W skrócie – ta książka to relacja z pobytu Amerykanki w amazońskiej dżungli. Amerykanka zauważyła, że dzieci spędzające cały czas przy mamie nie płaczą, nie prężą się, nie mają kolek, są po prostu szczęśliwe. W przeciwieństwie do dzieci zachodniej cywilizacji, w której panowały ówcześnie przekonania, że nie wolno dziecka nosić, bo się przyzwyczai, należy dać mu się wypłakać i karmić o ściśle określonych porach. Nie trzeba chyba dodawać, że książka zrewolucjonizowała podejście do wychowania dzieci.
Z zawartymi w książce tezami i ideami spotkałam się już wcześniej, więc nie były dla mnie zaskoczeniem. Od czasu wydania „W głębi kontinuum” propagatorów rodzicielstwa bliskości namnożyło się… i całe szczęście. Opisy życia Indian – zgodnego z naturą, intuicyjnego i prostego dały mi jednak do myślenia. Poczułam, że czegoś mi brakuje, czegoś pierwotnego. Nasza cywilizacja pozamykała nas w domach i mieszkaniach, odgrodziła od innych. Zatęskniłam za stadem, za życiem blisko innych, wspólnym dzieleniu się troskami, rozwiązywaniu problemów, wychowywaniu dzieci.
Czasami mam tego namiastkę, kiedy spotykam się z przyjaciółkami i ich dziećmi, kiedy wspólnie zajmujemy się maleństwami, karmimy, chodzimy na spacery. Ale za mało tego. Mam nadzieję, że kiedy zrobi się ciepło, dni staną się dłuższe, a trawa zielona moje przyjaciółki będą częściej nas odwiedzać w naszym stumilowym lesie. Szkoda, że maćkowe kuzynostwo nie planuje się na razie rozmnażać, to by dopiero była wspólnota, nawet płot nas nie dzieli.

sobota, 14 stycznia 2012

Panna Awanturka


Wstyd mi, bo zwątpiłam w moją córkę. Zwątpiłam w jej mądrość i instynkt. Przez chwilę pomyślałam, że Panna Lulu próbuje nas szantażować. A wszystko przez to, że Pannie Lulu się ostatnio poprzestawiało i zaczęła robić awantury – pozornie bez powodu. Kolki wykluczyliśmy bo pruła się nieregularnie. Ząbkowanie niby w toku, ale w sumie jeszcze chwila, więc to jednak chyba nie to. Ponieważ uspokajała się podczas noszenia i to w dodatku w pozycji pionowej podejrzenie padło na chustę. Stwierdziliśmy, że się przyzwyczaiła, że domaga się noszenia, że szantażuje biednych rodziców.
Od samego początku założyłam, że nie dopuszczę, żeby moje dziecko czuło się samotne i opuszczone, że nie zostawię go płaczącego bez wsparcia. Są takie sytuacje, kiedy nie można do końca pomóc, kiedy dziecko coś boli i już (np. zęby wychodzą), ale wtedy trzeba być przy maleństwie i starać się ulżyć jak tylko się da nosząc, lulając czy szumiąc. Starałam się więc bujać Pannę Lulu w fotelu odmawiając jej noszenia, bo plecy by mi w końcu wysiadły, starając się okazać wsparcie, ale też konsekwencję.
Panna Lulu pruła się właściwie wyłącznie przy zasypianiu. Od początku wprowadziłam rytuał, że zasypia bujana w moich ramionach. Nie zależy mi, żeby zasypiała w łóżeczku, potrzebne są nam takie chwile, kiedy jesteśmy do siebie przytulone. I wszystko było super tak mniej więcej do Świąt – bawiła się, zaczynała marudzić, przytulałam ją, zasypiała. Ale po Świętach nastąpił dramat, Panna Lulu brana na ręce zaczynała przeraźliwie wyć. A przeraźliwego wycia nie da się wytrzymać… więc wyłam razem z nią, a Maciek zatykał uszy. No i po kilku dyskusjach i próbach rozwiązania problemu padło na to, że mamy w domu terrorystkę.
Na szczęście otrzeźwiałam. No bo jak to? Takie maleństwo i już terroryzować chce? Gdzie to się tego nauczyło? Jak to możliwe? Niemożliwe! Dzieci nie są złośliwe, dorośli owszem, ale nie dzieci, chyba że dorośli nauczą. Ale czteromiesięcznego szkraba jeszcze się nie da nauczyć manipulowania innymi, ono tylko informuje o swoich potrzebach. A że rodzic niemądry i nie rozumie… ech…
Co się okazało? Robiłam eksperymenty: sprawdzałam zawartość pieluszki, dostawiałam częściej do piersi i eureka – pozwoliłam się Pannie Lulu dłużej bawić, kiedy marudziła przenosiłam ją w inne miejsce, albo podawałam nową zabawkę. Dziecko po prostu nie chciało jeszcze iść spać. Na pytanie: kto jest mądrzejszy: jajko, czy kura? odpowiadam bez wahania: jajko:)

wtorek, 10 stycznia 2012

Królewna i smok


Stało się razu pewnego, że rodzice dali królewnie smoka… i wcale mi się nie wydaje, żeby ta bajka miała happy end. Boję się, że będą awantury, kiedy przyjdzie pora pożegnania ze smokiem. Boję się uzależnienia, bezsenności bezsmokowej, a przede wszystkim smutku Panny Lulu, kiedy zabraknie jej "przyjaciela".  Trudno, nie przemyśleliśmy sprawy zawczasu, będzie trzeba pocierpieć. Smoczek pojawił się po powrocie do domu ze szpitala. Nie ogarnialiśmy zbytnio tego wszystkiego, Panna Lulu płakała i jakoś samo się stało. Najpierw wypluwała, ale w końcu dała się przekonać… i tak już zostało.


Nie podoba mi się to, wolałabym, żeby smoka z nami nie było, żeby Panna Lulu potrafiła się sama uspokajać. Ale teraz za późno, żeby ją odzwyczaić trzeba poczekać, aż przyjdzie na to odpowiednia chwila. Staram się, żeby ssała go jak najrzadziej, ale sami wiecie, jak to jest. Najczęściej dostaje go przed zaśnięciem. Na szczęście wypluwa go po jakimś czasie i śpi dalej, choć zdarzają się przypadki przebudzenia. Czasem udaje jej się zasnąć bez smoka – przy piersi, albo w chuście. W ogóle w chuście smok jest zabierany i było dobrze… do wczoraj, kiedy to Panna Lulu rozpruła się w środku lasu – chciała coś sobie possać. Ale to przez te zęby paskudne, jeszcze nie wyszły, a już dają się we znaki.
Ostatnio kupowałam Pannie Lulu nowe smoczki, skończyła już bowiem 3 miesiące, więc się należało. Stanęłam przed półką firmy, której smoków Panna Lulu używała do tej pory i do których, założyłam, jest przyzwyczajona. Ręce mi opadły – oczywiście smoczki są w dwóch wersjach – dla dziewczynek i chłopców. Dla dziewczynek smoczki: różowy i fioletowy ze zwierzątkami domowymi – krówką i owieczką. Dla chłopców smoczki: zielony i niebieski ze zwierzętami drapieżnymi – szopem praczem i jeżem. Zgadnijcie które kupiłam mojej córce?   

środa, 4 stycznia 2012

Wielorazowe wkładki laktacyjne

Jakoś mnie ten blog zmusza do bycia bardziej eko. Niby miało być tylko trochę, a robi się poważnie:) Psychologia zna takie przypadki - powiedz komuś o zobowiązaniu, a wtedy bardziej prawdopodobne, że się z niego wywiążesz. Ten blog jest trochę takim eko-zobowiązaniem.
W związku z tym jakiś czas temu kupiłam sobie wielorazowe wkładki laktacyjne, żeby nie zużywać jednorazówek, nie śmiecić i w ogóle. Kupiłam wkładki flanelowe, choć wybór był spory - zdecydowałam się na nie ze względu na cenę. Nie chciałam wydawać zbyt dużo, bo nie byłam pewna, czy się sprawdzą. Jestem pozytywnie zaskoczona. Są bardzo przyjemne w dotyku i większe niż jednorazówki - co jest bardzo praktyczne (jednorazówki mi się przesuwały i miałam zalany stanik). Mam wrażenie, że leżą też lepiej i nie odznaczają się pod bluzką. Nie mają możliwości mocowania, ale nie przesuwają się jeżeli biustonosz jest bawełniany. Ja nie mam problemu z "przeciekaniem", tylko raz udało mi się je przemoczyć (w nocy - więc nie było tragedii), ale dziewczynom, które mają poleciłabym raczej wkładki z warstwą nieprzemakalną PUL.
W opakowaniu były 3 pary i to mi w zupełności wystarcza przy praniu co 2 dni. Przed wrzuceniem do pralki należy je tylko wypłukać w zimnej wodzie. Nic prostszego.
Polecam, bo jestem zadowolona... i ekologicznie i ekonomicznie.


A uprzedzając pytania... tak, zamierzam też wypróbować wielorazowe podpaski. Na razie karmię, więc mam jeszcze czas... ale to już postanowione:)

niedziela, 1 stycznia 2012

2011

To był naprawdę super rok. Rok niesamowity, rok pełen zmian. Rok poczęcia się i urodzenia Panny Lulu. Rok zmiany nastawienia do życia. Rok zwalniania. Rok przywracania harmonii.
Ciąża obyła się bez większych dolegliwości. Poród wspominam bardzo pozytywnie. Życie z Panną Lulu jest niesamowite. Maleństwo jest zdrowe i... chyba szczęśliwe. Jako mama czuję się super, spełniam się w tej roli bez dwóch zdań. W dodatku dzielę tą radość z moją najlepszą przyjaciółką, która została mamą (po raz drugi) półtora miesiąca wcześniej niż ja. Śmiejemy się, że jej syn i Panna Lulu będą stanowić świetną parę - już planujemy ich ślub;)
W 2011 postanowiłam postawić postawić na głowie moją koncepcję rozwoju zawodowego. Nie chcę już siedzieć w biurze, chodzić do pracy na 8 godzin, denerwować się oceną szefa... koniec. Ale nie będę tylko kurą domową, o nie (choć lubię). Urodziło mi się parę koncepcji... jedną już niedługo się pochwalę. Z kolei Maciek spełnia się i rozwija, tak jak tego chciał, a przy tym ma czas dla swoich panien:) Warto dodać, że zaczął pracę w styczniu - rok temu.    
Moja mama stwierdziła, że jestem teraz bardziej spokojna i radosna. Mam wrażenie, że odzyskałam kontrolę  i harmonię. Cieszę się, że w porę odkryłam koncepcję rodzicielstwa bliskości i ekorodzicielstwa, że dzięki temu nie robię nic wbrew sobie.
Mam nadzieje, że nowy rok będzie równie dobry... bo nie wiem, czy może być lepszy:)
Mam nadzieję, że dla Was 2011 też był rokiem szczególnym... i wszystkiego najlepszego w 2012:)