poniedziałek, 17 czerwca 2013

Domowe eko-kosmetyki

Już jakiś czas temu postanowiłam się pobawić w domowego chemika - kosmetyka. Kupiłam kilka składników przez internet, kilka w ekologicznym sklepie spożywczym i zabawa się rozpoczęła.
Wszystko przez to, że za dużo wiem, a raczej za dużo się w ostatnim czasie dowiaduję (bo mnie interesuje) o wszelkich składnikach, dodatkach i innej chemii. Bardziej z racji zainteresowań i planów na przyszłość interesuje mnie skład produktów spożywczych (a'propos, zdałam egzamin końcowy, jestem dietetykiem:), ale idąc za ciosem i o kosmetykach trochę poczytałam.
Zaczęło się oczywiście od Panny Lulu i jej problemamów z suchą skórą, potem przyjrzałam się sobie i stwierdziłam, że warto też coś zrobić z własną cerą, która od lat do najpiękniejszych nie należy. Od jakiegoś czasu staram się używać kosmetyków ekologicznych, ale przyszedł czas, że zapragnęłam zrobić coś sama.
W specjalistycznych sklepach internetowych można kupić w sensownych cenach naturalne składniki do domowej produkcji kosmetyków. Warto najpierw postudiować co jest dobre dla kogo - do jakiego typu skóry, na jakie problemy, do jakiego kosmetyku. Ja postawiłam na kremy i kupiłam na początek niewiele, taki zestaw podstwowy: olej ze słodkich migdałów (nawilżający, dobry dla małych dzieci), olej arganowy (przeciwzapalny, poprawia elastyczność skóry i nawilża), masło shea (nawilża, natłuszcza, odżywia, wygładza), glicerynę (nawilża), mocznik (nawilża) i emulgatory (niezbędne aby połączyć fazę wodną i olejową, tworzy emulsję). W domu miałam jeszcze oliwę z oliwek, olej kokosowy, olejki eteryczne i oczywiście wodę (najlepsza źródlana). Coś tam poczytałam, coś tam pokombinowałam i coś tam mi nawet wyszło. Robienie kremów nie jest szczególnie trudne - do wielkiego gara wstawia się 2 słoiki/szklanki/kubki do jednego wrzuca się wszystko co tłuste, do drugiego tzw. fazę wodną, a potem na zimno bardziej wrażliwe składniki. Oczywiście przepis sobie sama wymyśliłam, bo gotowce mi się nie podobały i ... nawet coś z tego wyszło... dało się tym posmarować.


Efekt był taki, że moja facjata co prawda ładniejsza sie nie zrobiła, ale Panna Lulu problemów z suchą skórą nie ma. Możliwe, że przeszły jej samoistnie, bo skóra dojrzała, ale przed rozpoczęciem smarowania miała jeszcze suche plamy na ciałku, a teraz już nie ma.
Nie poprzestałam na tym, wczoraj byłam na warsztacie na temat samodzielnej produkcji kosmetyków. Wyszłam zachwycona, trochę tej wiedzy miałam, ale mi się ugruntowało i dodało i były zajęcia praktyczne i ach i och. Nie lubię na swoim blogu promować firm, ale jak polskie i małe i sensowne, to mogę - warsztaty organizowała Ewa Sroka, która prowadzi firmę Skin Philosophy - polecam. Wiem czego nie używać, jak poprawić własne receptury (przydałoby się dokupić kilka składników), jak pielęgnować moją niedoskonałą cerę. Poza tym z warsztatu wyszłam z kremem, który może pomoże i całą masą przepisów do wypróbowania. W konsekwencji poróciwszy do domu umyłam zęby pastą Panny Lulu (ekologiczną) bo skład mojej mnie przeraził, zrobiłam sobie tonik z wody i octu jabłkowego, a dzisiaj rano ugotowałam wywar z orzechów piorących do mycia włosów, bo choć używam niby ekologicznego szamponu, to przecież może być jeszcze bardziej ekologicznie:)  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz