sobota, 20 lipca 2013

Szalona odwaga

No i stuknął panience kolejny miesiąc - 22. Dużo się w tym miesiącu wydarzyło, między innymi wakacje nad morzem, które zrobiło na Pannie Lulu ogromne wrażenie. Szalała w ogóle nie oglądając się za rodzicami, śmiała się do rozpuku, uciekała falom, biegała, zaglądała ludziom za parawany, zabierała dzieciom zabawki. Trzeba było pilnować, namawiać, po dobroci tłumaczyć, że niekoniecznie, że trzeba oddać, że to społecznie nieakceptowalne (myślicie, że zrozumiała?). Zakochała się w plastikowych placach zabaw, w zjeżdżalniach, domkach i bujaczkach, a inne dzieci to już był absolutny szczyt szczęścia. Mieliśmy taki plac przed pensjonatem i nie było rady - po każdym spacerze musieliśmy tam spędzić co najmniej pół godziny. W ulubionej smażalni trzeba było siłą odciągać, dobrze chociaż, że na rybkę chętnie przychodziła. Jedzenie na wakacjach ograniczało się do ryby i buły, trochę skubnęła marchewki, trochę czereśni, trochę groszku, ale ogólnie owoce i warzywa "nieeeeeee". Spędzało mi to sen z powiek.W piasku oczywiście też były zabawy, co dawało chwile wytchnienia, bo panienka siedziała na miejscu, nie trzeba było ganiać.


Poszerzył się Pannie Lulu słownik. Przede wszystkim zaczęła budować proste zdania: "mama oć", "tata sio", "baba daj", "daj kap kap" itp. Zaczęła też odmieniać, niektóre rzeczy są: "mami", "tati", "babi", "dzidzi". A nowe słowa to na przykład:
- buła - ulubiony przysmak nadmorski, najlepiej żeby to był paluch z makiem (po powrocie do domu zaczęłam piec bułki, bo niekoniecznie ufam kupnym)
- ka-zik - dwumiesięczny syn przyjaciół, z którymi byliśmy nad morzem, Kazik był dla Panny Lulu bardzo ciekawym zjawiskiem, Kazia nie wolno było sypać piskiem - "kazia nie" mówiła panienka podchodząc do malucha
-mo - morze
- diół - dół, oczywiście wykopany w piachu, najlepiej z wodą
- siok - woda już nie wystarcza, musi być sok i to już od rana, co panienka sygnalizuje krzykiem, a ponieważ jest świadoma, że mama wie co oznacza ów "siok" nie da się oszukać (obecnie soki wszelkie zostały zastąpione domowymi kompotami)
- siusiu - już nie "siii", oznacza zarówno siusiu jak i kupkę, najczęściej niestety po fakcie
- aaa - spanie, wczoraj Panna Lulu zakomunikowała "dzidzia aaa" po czym poszła do łóżeczka i po chwili zasnęła
- gaga - rana, panienka oparzyła się dość paskudnie w łapkę (kadzidłem na komary) i choć na szczęście krótko cierpiała, to wszem i wobec pokazywała "gagę" sugerując, że trzeba podmuchać.
Miała Panna Lulu w tym miesiącu liczne kontakty ze zwierzakami. Dwa razy byliśmy w zoo ("zio"), raz nad morzem, raz po powrocie. zwierzątka robiły raz większe raz mniejsze wrażenie. Fajne były małpy i sępy, ale najfajniejsze inne dzieci i place zabaw.
Kilka dni temu wymontowaliśmy panience jedną ściankę łóżeczka i dzięki temu panienka ma pełną wolność i swobodę. Na szczęście objawia sie to tym, że sama się tam kładzie i daje znać, że jest już śpiąca, raczej nie ucieka (chyba, że przychodzi się do mnie przytulić), czasem spada (bo to nocna wiercipięta jest), ale zamontowaliśmy jej dodatkowy szczebelek (do podtrzymywania przewijaka) i jest lepiej.
Sukcesów nocnikowych na razie brak, czasem coś tam zasygnalizuje, ale najczęsciej nie ma do tego głowy - przecież tyle się dzieje. Oststnio też lepiej zasypia, więc nie ma akcji "siusiu" przed snem.
A z wieści ciążowych - nie mam czym oddychać, miewam zgagi i nie odstępuje mnie ochota na owoce. Czuję się jak w końcówce ciąży z Panną Lulu, a to przecież jeszcze dwa miesiące do rozwiazania. Ciężko... oj ciężko... 

piątek, 5 lipca 2013

Nauka odpoczywania

Lubię ruch i zawsze mam coś do zrobienia. Lubię prace domowe: gotowanie, sprzątanie, pranie, nawet prasowanie od czasu do czasu. Lubię też zabawy z Panną Lulu, spacery, zwiedzanie, tańczenie. Uwielbiam wprost brać panienkę na ręce, przytulać, nosić, pokazywać.
Niestety od jakiegoś czasu brakuje mi na to wszystko sił. Robię się coraz cięższa, mniej sprawna, coraz szybciej się męczę. Mam świadomość, że muszę przystopować, a czesem po prostu nie potrafię - bo tyle jest jeszcze do zrobienia, bo trzeba podsadzić Pannę Lulu do umywalki, bo to, bo tamto. A potem myślę: stop nie wolno się tak forsować! Niby wszystko jest w jak najlepszym porządku, ale mam wrażenie, że brzuch twardnieje mi zbyt często. Już nie wystarczy myśleć o Pannie Lulu, teraz trzeba myśleć o obojgu.
Kiedyś nie lubiłam, jak mnie ktoś wyręcza, teraz coraz częściej pozwalam sobie pomagać. Bardzo często przyjeżdżają do Panny Lulu babcie i dziadkowie i przejmują obowiązki. Dzięki temu mogę trochę posiedzieć, poleżeć... ugotować, posprzątać... ale i tak jest łatwiej. Mam ten komfort, że dziadkowie panienki są na miejscu, ciężko by było żyć w innym mieście.
Często pozwalam sobie na zasypianie podczas usypiania- czyli tak koło 20. Wiem, że może przez to tracę chwile z Maćkiem, ale on rozumie. Rozumie też, że musi mi pomóc w codziennych zmaganiach, dlatego myje, podnosi, przenosi, gania i ogarnia, choć Panna Lulu na niektóre rzeczy mu nie pozwala - mleko wieczorem musi przygotować mama, "tata sio".
Mimo pomocy często jesteśmy same. Kombinuję wtedy, żeby utrzymać panienkę w jednym miejscu (jest coraz bardziej odważna i często tracę ją z oczu), żeby trochę posiedzieć i przy okazji poodpoczywać. Upały dają się we znaki, ale jakoś sobie radzimy. Jutro wyjeżdżamy nad morze - ciekawe czy tam uda mi się odpocząć:)