poniedziałek, 25 lutego 2013

Telemania

Pomyśleliśmy sobie kiedyś, że skoro sami spędzamy przed komputerami sporo czasu i Panna Lulu to widzi, więc dajemy jej jakiś tam przykład, to może powinniśmy trochę ją z tym wszystkim oswajać. Nie żeby od razu obsługiwała bazy danych albo surfowała w sieci. Na początek ruchome obrazki, czyli filmy dla dzieci. Telewizora nie posiadamy, więc komputer jest u nas w domu jedynym tego typu medium. 
Nie zależało nam żeby panienki się pozbyć - niech się wgapia w ekran i nie zawraca głowy, tylko może jakieś treści edukacyjne przekazać, świat najnowszych technologii przybliżyć. Zdaję sobie sprawę, że to może trochę za wcześnie, specjaliści twierdzą, że najlepiej po trzecim roku życia, ale jak wytłumaczyć dziecku, że mama z tatą mogą, a ono nie?
Postawiłam na Teletubisie, bo wydawało mi się, że to bajka dla najmłodszych i chyba rzeczywiście. Na początku co prawda dużo lepszą zabawą było usiąść pupą na klawiaturze, ale potem Panna Lulu załapała i Teletubisie pokochała. Rodzice może trochę mniej, bo strasznie to dla nas nudne, ale czego się nie robi...
Telemania rozwinęła się do tego stopnia, że gdy tylko panienka widzała laptop urządzała awantury, że ona CHCE! Zdaję sobie sprawę, że to kuszące, że fajnie posadzić dziecko przed telewizorem i mieć czas dla siebie, ale to się kłóci z moją ideą wychowania. Nie chcę, żebyPanna Lulu zbyt dużo czasu spędzała przed tym ustrojstwem, zależy mi, żeby spędzła czas bardziej aktywnie bardziej samodzielnie, mniej bezmyślnie. Dlatego ograniczyliśmy oglądanie filmów do weekendów. Po kilku okrzykach niezrozumienia, Panna Lulu pogodziła się z tym faktem. Niestety, żeby być konsekwentnym ja również w jej towarzystwie nie korzystam z komputera.
Ale Teletubisie spełniły pokładane w nich nadzieje, coś tam panienkę nauczyły: tupania, wypinania brzuszka, mówienia o-o, robienia porządnie pa-pa (do tej pory było od sasa do lasa). Inne bajki nie robią na Pannie Lulu takiego wrażenia, nudzą ją, idzie robić coś innego. Zdaję się, że są poprostu przeznaczone dla trochę starszych dzieci.
Chciałam tę miłość przełożyć na inne media i kupić panience książeczki z Teletubisiami. Niestety nie znalazłam, moja mama była bardziej dociekliwa (jej też zadałam ten temat) i okazało się, że po aferze z torebką Tinky-winky, która otarła się również o sejm (nie śledziłam tego zbytnio) książeczki zostały wycofane, albo przestali je drukować. Mnie ewentulna odmienna od "jedynej słusznej" orientacja seksualna Teletubisia nie zraża. Może kiedyś jakaś książeczka jeszcze mi się nawinie. W każdym razie moi rodzice w geście rozpaczy zakupili Pannie Lulu zabawkę, mama nawet wytargowała niższą cenę "za takie brzydactwo". Brzydactwo rzeczywiście nieprzeciętne, ale oczywiście również i najukochańsza zabawka panienki.


środa, 20 lutego 2013

Akrobatka

Szaleje Panna Lulu, rozwija się w tempie ekspresowym, codziennie nowe wygibasy. Na szczęście jest dość ostrożna i nie musimy się wstydzić przed obcymi, że dziecko poobijane, posiniaczone, o patologię nikt nas nie skarży. Opanowała panienka trudną sztukę schodzeia z różnych przeszkód, więc BAM! jest rzadkością. Uwielbia kręcenie, podrzucanie i wiszenie do góry nogami (urodzona joginka).
Panna Lulu tańczy. Wszystko przez babcię Maćka, która tylko, jak ją widzi zaczyna śpiewać i przebierać nogami. Na początku panienka patrzyła na nią zdziwiona, ale szybko podłapała i też przebiera. Dla reszty publiczności jest to już może trochę nużące, bo z prababcią widujemy się dość często, ale swoje zrobiła na drodze edukacji prawnuczki. Panna Lulu wyszła już jakiś czas temu poza schemat i do babcinego dreptania dodała inne figury: uginanie kolan, próby podskoków, obracanie się, machanie łapkami, tupanie. Najlepiej jej to wychodzi kiedy gra muzyka dla maluchów - tknięta sentymentem kupiłam panience dwie płyty przebojów z własnego dzieciństwa. Fasolki rządzą u nas w domu.
Dziecko zaczyna rozumieć w niesamowitym tempie. Czasem palniemy jakieś dziwaczne polecenie, a Panna Lulu już leci je wypełnić i robi to całkiem dokładnie. Włącza radio, wypakowuje zakupy, przynosi przedmioty, o których nie mieliśmy pojęcia, że kojarzy ich nazwy. Normalnie za nią nie nadążamy.
Za to gadać jej się nie chce, jakieś pojedyncze niby-słowa, ale praktycznie nie ma sukcesów. Na razie musi nam wystarczyć wyciagnięty paluch, am (smoczek), bam (upadek), ba (balon), kaka (piłka) i au au (hau hau). Mama i tata wyszło z obiegu.
Jeżeli chodzi o nocnik, to zupełna klapa. Zero sukcesów, no może tylko przeżycie kolejnego buntu - wracamy powoli do normalności, ale jest znacznie gorzej niż przed buntem. W pewnym momencie nie dało się panienki posadzić na tronie, awantura była nie do opanowania. Teraz siada, ale co chwila wstaje i gdzieś leci. Wydaje się,że latanie z gołą pupą to ulubiona zabawa. Musimy się nieźle gimnastykować, żeby czymś ją zainteresować i utrzymać choć trochę na nocniku.
Nie karmienie piersią wcale mi się nie podoba. Z jednej strony brakuje mi tej bliskości (Panna Lulu znacznie rzadziej się do mnie przutla), a poza tym to przygotowywanie mieszanek - masakra. Umyć niekapek, nalać wody o odpowiedniej temperaturze, dosypać odpowiednią ilość mleka - straszna robota. Poza tym ile to dziadostwo kosztuje...