wtorek, 20 sierpnia 2013

"Miciu dzie?"

No i doczekałam się, Panna Lulu ma teraz trzy nałogi: nie dość, że smoczek, to jeszcze "Miciu" i "siok". Od kiedy zaczęła je nazywać, pewne rzeczy nabrały większego znaczenia. Tak więc wspomniany "Miciu" to miś panienki, który poniewierał się w łóżeczku, a teraz poniewiera się wszędzie (z budową włącznie). Panna Lulu przewiesza go sobie przez ramię i idzie... w świat. Kiedyś myślałam, że jak dzieci mają takiego misia czy inne coś i nie odstępują na krok, to brakuje im uczuć rodzicielskich i ogólnie są zaniedbane emocjonalnie (przenoszą niezaspokojone potrzeby emocjonalne na zabawkę), ale nie uważam, żebyśmy zaniedbywali naszą córeczkę. Widocznie to w pewnym wieku normalne i nie ma co demonizować. Jedyne co mnie denerwuje, to to, że "Miciu" staje się coraz brudniejszy. Piorę go oczywiście regularnie, co się wcale a wcale panience nie podoba "Micu mokhy" i w ryk. Trzeba suszyć specjalnym programem w suszarce, żeby Panna Lulu zaakceptowała misia jako możliwego do przytulenia (ile to prądu na to idzie).
Kolejna kwestia - "siok". Kiedyś panienka piła wyłącznie wodę i było dobrze, teraz wypija hektolitry soków i kompotów. Woda nie satysfakcjonuje już panienki, nie da się przekonać - jest ryk. Jedyna dobra rzecz, to to, że dzięki temu załapała, że chce jej się siusiu, bo siusia na potęgę... no po takich ilościach soku... W ogóle wszystko co pije Panna Lulu to jest "siok", mleko to też "siok" przez co często dochodzi do nieporozumień i awantur, bo panienka dostała nie to co chciała. Od niedawna kojarzy słowo: mleko i jak się pytam czego tak naprawdę chce odpowiada "mekio" (to się tyczy głównie trudnych przebudzeń o poranku). Za to wszystko co piję ja to jest "kała", nawet jak piję sok, to i tak "mama kała".
Zafascynowana jest Panna Lulu częściami ciała, zwłaszcza intymnymi. "Dzidzia pupa", "mama pupa", "tata siusiak" krzyczy na cały regulator zachwycona własną fizycznością, choć brzmi to może nie najlepiej. Bardzo fascynująca jest też "pacha", panienka odkryła, że pachę ma też  "Miciu", wózek (na zgięciu rur), za to "amam nie ma" (czyli smoczek... personifikuje go... masakra... nigdy się od niego nie odzwyczai). "Łokić" też jest fajny.


Mamy nocnikowe sukcesy, panienka coraz częściej sygnalizuje swoje potrzeby. Najlepiej wychodzi to w domu, trochę gorzej poza nim, zwłaszcza w pieluszce - jak jest pieluszka to nie ma zahamowań. Jak się dużo dzieje, to też Panna Lulu zapomina o nocniku. Bardzo jej się spodobało wysadzanie na trawę, panienka wskazuje miejsce w którym chce siusiać i wtedy jest najfajniej. Czasem powstaje w ten sposób błotko... hmmmm...  

sobota, 10 sierpnia 2013

Trzecie dziecko

Czasem mi się wydaje, że mamy trzecie dziecko. Jedno skacze, biega, wspina się tuż obok nas - Panna Lulu, drugie rośnie dzielnie w moim brzuchu... a trzecie za oknem. Dla tego trzeciego dziecka to ja jestem jakby ojcem, a Maciek matką - on jest bardziej zaangażowany. To trzecie dziecko to nasz nowy dom.
Udało nam się przebrnąć przez papiery, urzędy, projekty... nadeszła faza realizacji. W czerwcu wjechał ciężki sprzęt i zaczęło się dziać. Zazwyczaj dom budowany jest gdzieś daleko, ktoś to za przyszłych mieszkańców wszystko ogarnia, czasem się tam zagląda, ale bez przesady i jakoś to leci. U nas jest inaczej, dom powstaje tuż obok domku w którym mieszkamy, codziennie przyglądamy się postępom. Obserwujemy z Panną Lulu koparki, betoniarki, ciężarówki i robotników przy pracy (swoją drogą nie jest to dla tych panów zdaję się zbyt komfortowe, ale cóż).


Panna Lulu uwielbia teren budowy, kiedy nie ma tam już nikogo wspina się po schodach na fundamenty, pohukuje do rur odpływowych, szaleje w piachu, tapla się w błocie, wspina na drabiny. To jej ulubiony plac zabaw i w dodatku co chwila coś sie zmienia. Trochę trzeba jej pilnować, bo nie wszystko jest bezpieczne, ale na szczęście panienka jest ostrożna i można jej w wielu sprawach zaufać.
To Maciek tak naprawdę kieruje tą budową. Każdy etap powstaje dzięki zupełnie innej ekipie, najpierw trzeba ją znaleźć, obgadać szczegóły... a potem pilnować czy wszystko idzie zgodnie z planem. Często to ja szukam podwykonawców, rozsyłam prośby o wycenę. Maciek zamawia materiały, kontroluje przebieg prac i obmyśla szczegóły, bo technologia, na jaką się uparliśmy jest nietypowa i Maciek jest jednym z nielicznych osób, która się mniej więcej orientuje o co chodzi.
Chcieliśmy mieć dom jak najbardziej naturalny, zdrowy, ekologiczny i ekonomiczny. Betonowych fundamentów nie dało nam się obejść, trudno - jest beton. Ale dalej już bardziej naturalnie - konstrukcja drewniana (właśnie powstaje). Potem między dechy wejdą kostki słomy otynkowane na zewnątrz wapnem, a w środku gliną. Wyobraziłam sobie jaki będzie w takim domu panował mikroklimat i od razu się w nim zakochałam.
Podoba mi się, że mogę to wszystko obserwować i brać w tym udział, że często rozmawiamy o różnych rozwiązaniach (nawet jeżeli częsciej ja tylko słucham), że myślimy o szczegółach. Cieszę się, że wiele rzeczy obmyślamy sami, że uczestniczymy w tej budowie, dzięki temu ten dom będzie jeszcze bardziej nasz.
Pisałam już nie raz, że jestem optymistką. Optymistyczna wersja jest taka, że pod koniec roku wprowadzimy się na dół (dom będzie miał parter i poddasze użytkowe). Mamy niewielki budżet i jest nadzieja, że wystarczy nam na to, żeby wykończyć część domu tak, aby dało się tam mieszkać. Gabinet (na początku sypialnia), łazienka, pomieszczenie gospodarcze i duuuuuuży salon z aneksem kuchennym to i tak prawie trzy razy więcej przestrzeni niż to, co mamy teraz. Już nie mogę się doczekać:)