O smoczku mówią różnie, przez jednych jest wychwalany, przez innych krytykowany. Podobno na początku nie szkodzi, nawet pomaga w nauce ssania na przykład, czy wyciszaniu. Dla piewców rodzicielstwa bliskości jest zbyteczny, dla ekorodziców nienaturalny. Na początku nie chciałam Pannie Lulu go dawać, ale byłam głupia niedoświadczona, panienka dużo płakała, więc dałam, przyzwyczaiłam... i tak jakoś szło. Panna Lulu polubiła i mocno się od smoczka uzależniła. Zrobił się problem.
Kiedy Panna Lulu skończyła dwa lata stwierdziliśmy że trzeba coś z tym smoczkiem zrobić. W dodatku moja mama, która ma fioła na punkcie prostych zębów stwierdziła, że panience zaczynają się krzywić. Ja obawiałam się silnego uzależnienia. Zaczęliśmy więc walczyć.
Istnieje kilka metod odstawienia:
-
po prostu zabrać - kilka dni pobeczy i przestanie - według mnie zbyt radykalne i okrutne, najpierw się do czegoś dziecko przyzwyczaiło, a potem się to brutalnie zabiera fundując dziecku traumę
-
metoda drobnych kroczków - stopniowo ograniczać - super jeśli jest się konsekwentnym. Podobno najlepiej zacząć kiedy dziecko skończy pół roku bo wtedy potrzeba ssania jest już mniejsza. Mnie ograniczanie szło całkiem nieźle, ale nie potrafiłam doprowadzić sprawy do końca.
-
namówić, żeby samo wyrzuciło - wielu psychologów podkreśla, że ważne żeby dziecko samo dokonało aktu wyrzucenia lub oddania smoczka. Jak już się go pozbędzie trzeba twardo powtarzać, że przecież sam/sama chciałeś/chciałaś. Mnie to jakoś nie przekonuje, bo w przypadku niektórych dzieci (a jestem pewna że i Panna Lulu do nich należy) po chwili i tak byłaby rozpacz, a nie jestem przekonana, czy taki maluch jest świadomy konsekwencji swoich czynów.
-
niech odda mniejszemu dziecku - podobnie jak wyżej, tylko podajemy konkretną osobę - inne małe dziecko, któremu smoczek ma być niby oddany. Niektórzy twierdzą, że potem podświadomie może wytworzyć się niechęć do tego kto "zabrał mi mój smoczek"
-
na logikę - jak już jest starsze można tłumaczyć, że "takie duże dzieci już nie używają smoczka" itp, może zrozumie, ale nie wiem czy dobrze jest czekać aż tak długo.
-
skracanie smoka - jedną z metod, którą znalazłam w sieci jest stopniowe skracanie smoczka. Postanowiłam spróbować. Najpierw zrobiłam dziurkę, potem stopniowo powiększałam otwór. Panna Lulu zauważyła zmianę kiedy dziura była już na prawdę spora, ale ponieważ dało się jeszcze ssać nie sprawiło to problemu. Napomknęłam wtedy, że może myszka zjadła. Skracałam smoczek coraz bardziej, aż wreszcie ssanie go przestało być możliwe. Wtedy odbyła się jedna czy dwie awantury, że panienka nie chce tego "amama", że trzeba kupić nowy. Tłumaczyłam, że jest wieczór i już nie można nic kupić. Cały czas jeszcze musiała go mieć przy zasypianiu i często próbowała wkładać go sobie do buzi. Działo się to stopniowo, trwało chyba w sumie ze dwa miesiące, bo chciałam, żeby sama go odrzuciła. Jeszcze do niedawna przed zaśnięciem brała go do ręki, traktowała na równi z przytulanką. Ale ponieważ przestał pełnić swoje funkcje zaczęła o nim zapominać, aż w końcu schowałam go i skończyła się przygoda królewny ze smokiem.
Podobno smoczek jest lepszy niż palec, bo smoczek można zabrać. Zobaczymy jak to będzie, Stach smoczka nie dostał (między innymi dlatego, że wtedy nie udałoby się odzwyczaić panienki), ssie za to palce. Mam nadzieję, że sam z tego wyrośnie, paluszków ucinać nie będziemy:)