środa, 27 czerwca 2012

Dzika plaża

Pierwsza cześć wakacji za nami, można by powiedzieć "podróż poślubna". Rok temu odkryliśmy jak fajnie jest w czerwcu nad polskim morzem. Dwa razy taniej niż w sezonie, mało ludzi, a pogoda czasem lepsza niż w lipcu i sierpniu. Udało nam się nawet namówić na wyjazd większe towarzystwo, oczywiście z dziećmi.
Od dzieciństwa jeżdżę do Rowów, wioski rybackiej na skraju Słowińskiego Parku Narodowego. Mieścina bardzo się od tego czasu zmieniła, rozrosła, wybudowano sto pięćdziesiąt pensjonatów, odnowiono stare PRL-owskie ośrodki wypoczynkowe, postawiono stragany z 1001 drobiazgiem, budki z lodami i kebabem, smażalnie ryb. Może wolałabym coś mniejszego, bardziej zacisznego, ale przed sezonem jest znośnie. Poza tym tuż obok jest piękny sosnowy bór na wydmach, są zarośla nad jeziorami, brzozy, olchy. Można się wybrać rowerem, albo na pieszo. Niesamowitym plusem jest to, że idąc plażą na wschód można znaleźć miejsca puste, bezludne, a ja typ aspołeczny wręcz za takimi przepadam. Niestety towarzystwo trochę moje zapędy spacerowe ograniczało, trochę cierpiałam, trochę dopingowałam, żeby jeszcze kawałek dalej się na tej plaży położyć.


Panna Lulu morze zaakceptowała, choć zimne było, nóg za bardzo nie chciała w nim moczyć, ale zapatrzyć się, zasłuchać  - jak najbardziej. Piasek okazał się fajną zabawką, można było nim sypać dookoła, brać do rączki, nawet do buzi (jeśli akurat nikt nie widział). Kamienie też, a jak fajnie ząbki po nich szurały (oczywiście jak rodzice nie zdążyli zabrać).
Przed słońcem staraliśmy się Pannę Lulu chronić, z jednej strony kremem z filtrem (50), z drugiej namiotem plażowym. Trochę się opaliła, głównie twarz i dłonie. Wzięłam sobie do serca informację, że witamina D powstaje głównie w sebum i nie myliśmy Panny Lulu zbyt często mydłem. Kąpiel w misce oczywiście musiała być - obowiązkowo, bo panienka przepada.Zdarzała się kąpiel tuż po plaży, żeby piasek z miejsc bardziej i mniej intymnych wymyć.
Nie zdecydowałam się na wzięcie pieluch tetrowych i pranie ich w ręku, aż tak ekstremalnym ekorodzicem nie jestem (o ile w ogóle jestem ekstremalna). Zakupiłam pół ekologiczne jednorazówki (biodegradowalne w 50%), żeby uciszyć wyrzuty sumienia, na w pełni ekologiczne mnie nie stać. Za to uparłam się, że będzie bez kupnych słoiczków i było - gotowałam Pannie Lulu na miejscu z przywiezionych warzyw organicznych z dodatkiem ryb (nad morzem trzeba jeść ryby - moja mama powtarzała to tak długo, że nie potrafię inaczej). Panna Lulu o dziwo (bo zapach ryby był intensywny) jadła ze smakiem. Ryby były oczywiście albo grillowane, albo gotowane i dodane do ryżu, albo makaronu z warzywami, po czym zmiksowane. Jeszcze się nie odważyłam podawać Pannie Lulu nierozdrobnionych produktów z których będzie mogła sobie wybrać na co ma ochotę (tzw. BLW). Chętnie je papki, więc czekam z tym, aż zacznie trochę panować nad swoimi ruchami. Dostaje oczywiście wszelkiego rodzaju chrupki, ciastka i skórkę od chleba (ubolewam, ale często nie są to rzeczy ekologiczne, nie mam po prostu takich pod ręką).
W ramach powrotu do natury wybraliśmy się z Maćkiem na plażę naturystów ze wszelkimi tego konsekwencjami. Niestety jest już coraz mniej amatorów takich miejsc.      

niedziela, 24 czerwca 2012

9+9

Post z poślizgiem wakacyjnym. Powinien pojawić się tu 20 czerwca... trudno, byłam odsieciowana.


Panna Lulu skończyła właśnie 9 miesięcy, czyli żyje już dłużej na świecie niż w brzuchu. Podobno Japończycy mierzą wiek od chwili poczęcia. Duża już z niej dziewczynka, nie mogę się nadziwić... ale to banał, wiem.
Zaczęła Panna Lulu w tym miesiącu czołgać się i przemieszczać. Do tego przemieszczania musi mieć oczywiście jakąś motywację, smoczek, albo zabawkę oddalaną o kilka pełznięć. Jak jest za daleko, to jest awantura. Po co się męczyć, jak można wykorzystać rodzica. A głupi rodzic się daje manipulować... bo takie małe, bo samo jeszcze nie umie... ech.
Sama jeszcze Panna Lulu nie siada, ale posadzona siedzi pewnie. Przewraca się najczęściej specjalnie, kiedy chce zmienić pozycję i podczołgać się do czegoś fascynującego (najczęściej nie jest to oczywiście zabawka). Pozycja siedząca jest dla Panny Lulu w dużej mierze satysfakcjonująca. Lubi się bawić patrząc na wszystko z góry. Miła odmiana. A niedługo będzie jeszcze wyżej.
Na nocniku też lubi siedzieć. Mamy pewne sukcesy. Często udaje się zrobić na nocnik kupkę. Panna Lulu zdaję się zaczyna kojarzyć tron z własną fizjologią. Z siusianiem na razie kiepsko, często zdarza się, że robi je tuż przed posadzeniem na nocniku (na tetrze to widać i czuć).
Jeżeli chodzi o gadanie, to repertuar rośnie, ale "mamy" jak nie było, tak nie ma. 
Obawiałam się przez chwilę, że Panna Lulu zrezygnuje z karmienia piersią. Chcę ją jeszcze przez jakiś czas karmić, więc nie bardzo mi się to podobało. Zaczęło się od tego, że zależało mi na wieczorze panieńskim, żeby sobie wreszcie wyjść i nawet się napić:) Podałam więc Pannie Lulu butelkę. Jak już się raz poda takiemu  małemu leniuszkowi butlę, to będzie się awanturował, że mu z piersi za wolno leci. Na szczęście jakoś to opanowałam i teraz karmię trzy razy dziennie: po obudzenie, koło południa i wieczorem. A butelka służy do wody, albo rozwodnionych soków, bo niekapek niestety nie został zaakceptowany. Martwiłam się, że Panna Lulu za mało pije... teraz pije jak smok. 
Oprócz piersi oczywiście własnoręcznie przyrządzone papki. Nad morzem próbowałyśmy ryb - wcinała moja córka aż jej się uszy trzęsły. Smakosz mały mi rośnie.  
Ach... byłabym zapomniała. Panna Lulu znowu przesypia noce. Zasypia przy piersi koło 19 i śpi do 5.30. Niestety, potem już rzadko kiedy śpi dalej, co wcale a wcale mi się nie podoba. Trzeba by ją może przestawić na zasypianie o 20, ale jesteśmy już tak mocno przyzwyczajeni do siódmej (oczywiście zdarzają się liczne wyjątki od tej reguły), że ciężko to będzie zrobić. W ciągu dnia są jakieś dwie marne drzemki - godzinne, Panna Lulu sama decyduje kiedy ma na nie ochotę, więc wypadają o różnych porach. Zaczyna się to mam wrażenie trochę normować, cieszę się, że moja córka staje się osóbką poukładaną i konsekwentną, bo mamusi czasem tych cech brakuje:) 

wtorek, 5 czerwca 2012

Słoiczkom mówimy nie

Nie ufam gotowym papkom dla dzieci - tych w słoiczkach. Nie przekonuje mnie, że są zoptymalizowane i ekologiczne. Nie wierzę, że coś z tak długim okresem trwałości, co nie musi stać w lodówce jest wystarczająco dobre dla mojego dziecka. Eksperci twierdzą, że spora część wartości odżywczych znajdujących się w gotowych daniach dla dzieci nie jest przyswajalne przez organizm. Zapewnienia o dobrej jakości produktów też jest przesadzone, może normy dla posiłków dla dzieci są ostrzejsze, ale cały czas nie są to normy, które mnie zachęcają. Wielcy producenci papek muszą brać towar od wielkich producentów rolnych, a tacy zawsze będą używać sztucznych nawozów i pestycydów.
Zdecydowałam gotować dla Panny Lulu sama. Odwiedzam ekologiczne sklepy, kupuję zabrudzoną ziemią marchewkę i pietruszką (w hipermarketach już nie do pomyślenia). Trochę narzekamy na niewielki wybór - wiadomo jeszcze niewiele nowalijek, ale już niedługo... Już niedługo będą też pierwsze plony z własnego ekologicznego ogródka.
Zaczęłam rozszerzanie diety Panny Lulu od podawania jej kaszki manny w 6 miesiącu. Według zaleceń polskich dietetyków podawanie dziecku od 5-6 miesiąca kaszki zawierającej gluten zmniejsza ryzyko wystąpienia cukrzycy, celiaklii i uczuleń na gluten. Potem pojawiły się jabłka, dynia, ziemniaki i marchewka. Na początku było jedno danie - w 7 miesiącu, w ósmym pojawiły się dwa kolejne. W międzyczasie oczywiście pierś na żądanie.
Oto kilka przepisów na własne papki. Przygotowuję porcję na 2-3 dni, dzielę i wrzucam do lodówki.
Pierwsze obiadki:
- 2 ziemniaki, 1/3 marchewki, 1/6 pietruszki, kilka kropel ekologicznej oliwy z oliwek.
Potem doszedł seler, ale Panna Lulu pluła papką, więc selera sobie darowałyśmy, por i królik (Panna Lulu bardzo lubi, na razie nie mam odwagi prowadzić ją bez mięsa - za mało jeszcze wiem).
Desery:
- 1/4 tartego jabłka, choć staram się używać tylko produkty miejscowe kupiłam raz Pannie Lulu w sklepie ekologicznym kiwi i zmieszałam z jabłkiem - bardzo jej smakowało
- prużone jabłko z przecierem z dyni (świeżej nie ma)  i kaszką manną (1-2 łyżeczki)
- kaszka jaglana z jabłkiem i dynią
Śniadania:
- daję Pannie Lulu ekologiczne kaszki błyskawiczne z mlekiem modyfikowanym (nie znoszę odciągać własnego) - no dobra tu idę na łatwiznę
Inne obiadki:
- 3 łyżki ryżu, 3 łyżeczki przecieru pomidorowego, 1/3 marchewki, kilka kropel ekologicznej oliwy z oliwek (może być opcja z królikiem - jeszcze nie próbowałam innego mięsa - królik zalega w zamrażarce)
- 5 łyżek kaszy jaglanej, 1/3 marchewki, 1/6 pietruszki, kilka kropel ekologicznej oliwy z oliwek (może być opcja z mięsem, ale nie daję Pannie Lulu mięsa codziennie)
Oczywiście konfiguracje mogą być przeróżne, na bazie ziemniaków, ryżu lub kaszki jaglanej. Niedługo zaczniemy wprowadzać nowe warzywa i owoce. Nad morzem spróbujemy ryby.

A w moim życiu prywatnym... pobraliśmy się z Maćkiem. "Był piękny ślub, wesele huczne potem, on u jej stóp swe serce złożył złote" - jak śpiewam Pannie Lulu.