czwartek, 27 września 2012

Lulu okiem babci

Moja mama już kilka razy na blogu się udzielała. Tym razem podsumowanie pierwszego roku Panny Lulu (na co dzień zwanej Lusią) jej autorstwa. Dziękuję mamo:)

ŁUCJA, PANNA LULU, LUSIA, LUSIACZEK, LUSIACZEK – PLUSIACZEK

Rok temu usłyszałam w słuchawce wzruszony głos Macka, który oznajmił :”8.44. Łucja” co oznaczało, że we wtorek 20. września ( 2011r.)  o godzinie 8.44. przyszła na świat jego i Magdusi córeczka, a nasza wnuczka. Marzyłam o wnuczce, tak jak wcześniej o córce i nie byłam w swoich marzeniach odosobniona, bo zarówno mój mąż - Sławek jak i mama mieli podobne pragnienia. Rok temu staliśmy się dziadkami, a nasze mamy prababkami. Żadne z nas, nawet rodzice, nie miało pojęcia jakiej płci będzie dziecko – było to celowe zamierzenie Maćków, aby sobie i najbliższym sprawić niespodziankę.
Zobaczyliśmy ją tego samego dnia wczesnym popołudniem. Magdusia, dumna mama, pokazała nam leżące obok niej małe zawiniątko w czapeczce, które smacznie spało i, jak mi się wydawało, leciutko uśmiechało się przez sen. Była taka malutka, wzruszająco bezbronna, słodka i dla mnie najpiękniejsza na świecie. Magda wyglądała bardzo ładnie, była  spokojna i w całkiem dobrej formie. Opowiedziała nam o dość szybkiej akcji porodowej, na której finał Maciek ledwo zdążył.
Lusia otworzyła w pewnym momencie oczy. Były wielkie i ciemne pod ciężkimi powiekami i długimi zakręconymi rzęsami. Uśmiechnęła się szerzej wywołując coraz większe emocje i wzruszenie. Dołączyła do nas wkrótce babcia Marysia. Staliśmy wszyscy przy łóżku zachwycając się nową absolutnie doskonałą istotą, która pojawiła się w naszych obu rodzinach.
Od pierwszego dnia Lusia zawładnęła nami niepodzielnie. Od czasu do czasu uświadamiałam sobie (i uświadamiam cały czas), że okazuję Lusi więcej miłości, czułości wyrozumiałości i podziwu niż swego czasu rodzonej córce. Kilka razy powiedziałam o tym Magdzie i mam nadzieję, że mnie rozgrzeszyła - ma przecież taką uroczą i niezwykłą córeczkę. Zauważyłam, że sama Magdusia także się zmieniła – uspokoiła, wyciszyła, złagodniała.
Jedynym problemem, z którym zderzyła się na początku świeżo upieczona mama był brak pokarmu. Magdusia postanowiła, że będzie karmić piersią i widać było jej determinację, aby ten zamiar stał się faktem. Przystawiała co jakiś czas Lusię do piersi i mimo wielkiego entuzjazmu z jakim córeczka rzucała się na jej biust nic z tego nie wychodziło. Dopiero po powrocie do domu Lusia napiła się matczynego mleka.
Sprawy szybko się unormowały i młodzi rodzice odnaleźli się w miarę bezboleśnie w nowej rzeczywistości. Na potomka czekało łóżeczko, setki ubranek, stosy pieluch, butelki, wanienka i wszystkie niezbędne sprzęty, które w wielu przypadkach okazały się zbędne. Lusia ssała, spała, siusiała i nie tylko. Magdusia karmiła, prała, sprzątała i gotowała, a Maciuś kąpał, przewijał i czasami nosił malucha. Odwiedziny w ich domku ograniczono do minimum. Nasza córka oświadczyła: Nie myślcie sobie (bardziej to było skierowane do mnie niż do Sławka), że zgodzę się na częste wizyty – raz w tygodniu wystarczy!
Prania było i jest dużo, bo Magda stosuje pieluchy tetrowe, jednorazowe ograniczając do wyjazdów, podróży i wizyt poza domem. Postawiła na ekologię i minimalizm. Pierze bez proszku  stosując specjalne kule. Karmi piersią (ma zamiar do 1,5 roku życia Lusi), gotuje z ekologicznych produktów sama, omijając jak się da słoiczki z papkami dla dzieci, ubiera Lusię w ciuszki po znajomych (czasami pozwala łaskawie coś kupić naszej wnuczce). Nie przejmuje się brudną buzią i łapkami, gdyż brudne dziecko to, według niej, szczęśliwe dziecko. Pozwala Lusi czołgać się i raczkować po wszystkich kątach, nie zachowując sterylnej czystości, nie przesadza z szorowaniem smoczka, który zaliczył podłogę. Od początku zabierała Lusię  na noc do wspólnego małżeńskiego łoża i dopiero od niedawna usiłuje przywiązać ją (oczywiście nie dosłownie) do własnego łóżeczka.
Lusia ssała pierś matczyną i rosła. Wielkie oczy stawały się niebieskie, wbrew przepowiedniom Magdy, że będą brązowe. Z biegiem czasu ich kolor nabrał szaroniebieskiej ślicznej barwy. Długie rzęsy były coraz dłuższe i coraz bardziej zalotnie wywinięte. Włoski na głowie, od samego urodzenia niezbyt bujne, gęstnieją przybierając oryginalny orzechowy kolor. Magdusia obserwuje proces gęstnienia lusinej czupryny niecierpliwie, czekając aż zacznie się kręcić  układając w loki jak Maćkowi.  Szczupła zgrabna sylwetka Lusiaczka z długimi paluszkami u rąk i nóg nas zawsze zachwycała, a babcie niepokoiła. Celuje w tym moja mama: Jak ta Lusia malutka!!! Jest, jak przystało na panienkę urodzoną z wagą 2800 g, drobniutka, co nawiasem mówiąc ułatwiło życie głównie jej matce, która często nosiła i nosi ją do dziś w chuście. Aby uzupełnić opis urody Łucji należy jeszcze wspomnieć o małych pięknie wykrojonych ustach (po dziadku Sławku i Magdzie) i siedmiu białych ząbkach w prawie zawsze roześmianej buzi.
Tyle uroda, a co z charakterem? Tu nie będzie aż tak sielankowo! Lusia stanowczo wie czego chce i potrafi to wyegzekwować, a jak się nie da to awantura gotowa.
Z tym charakterem zderzyliśmy się ze Sławkiem już w czwartym miesiącu lusinego życia. Magdusia poszła na cztery godziny do liceum uczyć biologii (zastępstwo za nauczycielkę, która odeszła na urlop macierzyński). Wraz z dojazdami zajmowało jej to pięć stanowczo za długich, jak dla Lusi, godzin. Mały szkrab tęsknił bardzo za matczyną piersią. Nie pomogło ściąganie mleka i podawanie w butelce, albo na łyżeczce. Lusia chciała tylko pierś i koniec. Po dwóch pierwszych godzinach względnego spokoju (nakarmiona) zaczynało się wycie. Dziecko było głodne, a my ze Sławkiem mogliśmy jej ofiarować tylko noszenie na rekach albo w nosidełku. Lusia usypiała w końcu ze zmęczenia i głodu. Dopiero powrót Magdusi rozjaśniało jej życie. Jak widać głód nie był dostatecznym powodem, aby oswoić się ze smoczkiem w butelce, albo z łyżeczką. Przejście na stały posiłek – najpierw kaszka manna (oczywiście ekologiczna), potem zupki rozwiązały problem nieobecności matki.
Tyle się wydarzyło w pierwszym roku życia naszej wnuczki – dla niej najważniejszy był wzrost i rozwój. Lusia dorośleje coraz bardziej – ząbkowanie, siadanie, czołganie się, raczkowanie, wstawanie, wspinanie, chodzenie przy meblach i kolanach, korzystanie, często skuteczne z nocnika, samodzielnie picie i jedzenie (z rozrzucaniem wokół). Jest coraz bardziej komunikatywna. Najpierw gaworzyła, a teraz gada jak najęta. Wydaje dużo, ale na razie nieartykułowanych dźwięków poza tata, daj, nie i mama – bardziej meme. Jej ulubiona fraza to „taka jaka taka”. Robi zdziwione i słodkie minki. Ma całe pokłady wdzięku, na który nikt nie jest obojętny. Na swój widok rozpływają się obydwoje – dziadek Sławek i Lusia. Moja pozycja jest dużo skromniejsza.
Co ją czeka po tak ważnym w różne wydarzenia pierwszym roku? Dowie się z opowiadań, zdjęć i filmów, że w czerwcu jej rodzice pobrali się trzymając ją w czasie uroczystości na kolanach i nie wstydząc się za nią , bo zachowywała się nienagannie! Na weselu wszyscy ją emablowali, a ona  rozdawała uśmiechy, nie grymasiła i grzecznie poszła w swoim czasie spać. Często też podróżowała. Przed ślubem była dwa razy w górach – za pierwszym razem rodzice jeździli z dziadkiem na nartach i desce, a babcie niańczyły. W podróż poślubną ruszyła z rodzicami nad morze do Rowów, potem pojechała z nimi na Hel, a w końcu wylądowała z nimi w Barcelonie stając się, według słów swojej mamy, znaczącą atrakcją tego niezwykłego miasta. 

1 komentarz: