piątek, 12 kwietnia 2013

Rok z wegetarianizmem

Jakoś tak mniej więcej teraz mija rok jak nie jem mięsa. To było po świętach wielkanocnych rok temu, a ponieważ jak wiadomo święta to ruchome, więc data stała się nieuchwytna (trzeba było w Sylwestra rzucać mięsożerność). Przygotowywałam się do tego stopniowo, na początku nie myślałam o wegetarianizmie, tylko ograniczałam jedzenie mięsa, jakoś mi przestało smakować. Po urodzeniu Panny Lulu zaczęłam trochę inaczej gotować, bardziej zdrowo, więcej warzyw, produkty pełnoziarniste, o rezygnacji z gotowców nie wspominając. To była chyba naturalna kolej rzeczy, chociaż kiedyś byłam bardzo mięsożerna. Zwłaszcza, że czytałam coraz więcej o jedzeniu, o tym jak jest przetwarzane, jak uprawiane i hodowane.
Tak, nie odpowiada mi w jaki sposób traktowane są zwierzęta hodowlane i jak są zabijane. Nie godzę sie na sprawianie im cierpienia. Wiem, że mój sprzeciw to kropla w morzu, ale nie zamierzam się do tego przyczyniać. Panna Lulu dostaje mięso, ale najczęściej jest to mięso ekologiczne, od zwierząt, które przez swoje krótkie życie były szczęśliwe, oglądały słońce, skubały trawę.
Nie odpowiada mi również to, czym zwierzęta hodowlane są żywione, nie chciałam zjadać hormonów, antybiotyków i różnorodnych toksyn zawartych w mięsie, a w szczególności w tłuszczu. I to tylko w mięsie, w wędlinach jest tego dużo więcej.  Żeby zakonserwować wędliny dodaje się konserwanty - azotany (słynna saletra, używana nawet w produkcji dmomowej), które są rakotwórcze. Producenci stwierdzili, że lepsze to niż jad kiełbasiany - pewnie mają trochę racji, nie zabija tak szybko. Dodają też wiele innych rzeczy, pal sześć jeżeli jest to skrobia albo białko sojowe, ale chemii bywa w wędlinach naprawdę sporo. Jak słyszę, że powinnam dawać Pannie Lulu codziennie rano szyneczkę na śniadanie, to mi skóra cierpnie.
Cały czas jem ryby, postanowiłam rozstać się z nimi dopiero po rozpoczęciu rozszerzania diety drugiemu potomkowi. Dla ciężarnych trudno znaleźć alternatywę źródła dużej ilości kwasów omega-3, bo nie powinny one jeść oleju lnianego (również bogatego w te kwasy). Z rybami w ogóle jest sporo problemów bo część z nich może być skażona związkami rtęci, cześć (zwłaszcza te bałtyckie, np. śledzie) dioksynami, a hodowlane są traktowane i karmione jak reszta i choć są to organizmy niższego rzędu nie bardzo mi to odpowiada. Inną kwestią jest zbytnia eksploatacja łowisk. Chciałabym, żeby moje wnuki mogły sobie iść nad morzem na rybkę.     
Nie zamierzam rezygnować z jajek. Kupuję wyłącznie jajka ekologiczne, więc nie mam z tym problemu. Gorzej jest z nabiałem, nie podoba mi się w jaki sposób są traktowane zwierzęta, ale nie wymyśliłam dotąd alternatywy. Jak tylko stopnieje śnieg (u nas jeszcze sporo leży na trawniku) zaczniemy brać mleko ze wsi, ale to i tak nie pokryje naszych wszystkich potrzeb. Poza tym podczas kupowania nabiału trzeba dokładnie czytać skład. Ostatnio nawet w ekologicznym jogurcie znalazłam żelatynę wieprzową - skandal! Ogólna zasada - im krótszy skład tym lepiej. Na szczęście mam już wypróbowane produkty, więc nie stoję godzinami przy lodówkach w sklepach (można się od tego przeziębić).
Mam wrażenie, że dzięki temu, że nie jem mięsa czuję się lepiej. Nie jestem ociążała, po posiłku nie chce mi się spać, mam znacznie lepszą przemianę materii, więcej energii, błyszczące włosy, nieco lepszą cerę. Maćkowi też taki sposób odżywiania odpowiada. Na początku zaproponowałąm mu, że będę od czasu do czasu robiła dwie wersje obiadu, ale odmówił. Czasem oczywiście je mięso - na proszonych obiadach, kolacjach, czy w restauracjach, ale często po tym narzeka.
Poza tym to naprawdę przyjemne trwać w swoich przekonaniach:)

4 komentarze:

  1. Dokładnie, super działać zgodnie z samym sobą ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo dobrze, że był to świadomy wybór :) Ja mimo wszystko jem mięso (choć nie powiem, często mi prawie staje w gardle, szczególnie, gdy trafię na coś o niezidentyfikowanej konsystencji), ale fakt faktem, gdy zaczęłam jeść obiady w proporcjach na talerz 1/4 mięso 1/4 ryż czy inny "zapychacz", a cała reszta warzywa, zaczęłam czuć się lżej, wciąż najedzona, ale nie ociążała :)
    W warzywach siła ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie słyszałam żeby były jakieś przeciwwskazania dla oleju lnianego w ciąży:) jeśli masz wątpliwości polecam również inne oleje np z pestek dyni. Jest też inna kwestia bardzo ważna przy omega-3 - po podgrzaniu powyżej 100C ulegają rozpadowi, a ryby zwykle się smaży przed podaniem. Dlatego polecam stosowanie olejów roślinnych jako źródła omega-3:)

    pozdrawiam

    Beatrycze

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. o powodowaniu przez olej lniany przedwczesnych porodów dowiedziałam się od uznanego dietetyka, więc ryzykować nie zamierzam:)
      w rybach mimo obróbki cieplnej jednak trochę omega 3 musi zostać, poza tym nie powinno się radykalnie zmieniać diety podczas ciąży, a ostatnio ryby bardzo mi smakują
      myślę, że i tak nienasyconych kwasów tłuszczowych dostarczam sporo, bo wcinam orzechy, nasiona i kupuję dobre nierafinowane tłuszcze roślinne (rzepakowy i oliwę z oliwek)
      nad dostarczeniem omega 3 do organizmu będę sie głowić w 3 ciąży:)

      Usuń