niedziela, 20 października 2013

Mały, duży

Kolejny miesiąc, kolejne podsumowanie. Przychodzi 20, a ja kombinuję kiedy uda mi się znaleźć chwilę na napisanie kolejnego posta o Pannie Lulu, bo post koniecznie przecież musi być... a czasu na pisanie mało.
Panna Lulu jest starszą siostrą. Brata zaakceptowała, nie wadzi jej zbytnio, czasem z zainteresowaniem przygląda się maluchowi, czasem pogłaszcze, ale najczęściej go olewa. No bo to za małe, żeby się z nim bawić i chyba na razie mało interesujące. Zdarza się, że Mini St. Panience wadzi, że życzy sobie, żeby mama malucha odłożyła do łóżeczka, albo usilnie próbuje się dostać na mamine ręce, kiedy brat zaczyna płakać, ale nieczęsto. Zadatki na dobrą starszą siostrę w każdym razie ma.
Słownik ma panienka coraz bogatszy. Powtarza prawie wszystko, problem ma z pojedynczymi słowami,np. zjeżdżalnia to: "zjania", a żyrafa: "jewasia". Oczywiście nie wymawia jeszcze niektórych liter, zwłaszcza r. Można się z nią dogadać w większości spraw, no chyba, że akurat wstała lewą nogą, albo czas na spanie, albo: bo tak! Przy awanturach trudno się porozumieć, trzeba zgadywać... i to szybko... albo zacisnąć zęby i przetrzymać.
Stosuje Panna Lulu ostatnio porównania. Polega to na tym, że wszystko określa jako małe albo duże (czasem wielkie). Jak dorwie coś w swoje łapki stwierdza, że jest to np. małe, pyta od razu: "gdzie jest duże?" i trzeba wymyślać. Na spacerze zawsze w jednej rączce ma mały listek, a w drugiej duży. Oczywiście ona jest "mała".
Pogody coraz gorsze, więc więcej czasu spędzamy w domu. Latem Panna Lulu całe dnie siedziała na dworze, w piaskownicy, na budowie, na trawie, na malinach i poziomkach, na spacerach... Właściwie nie trzeba było się z nią bawić, wystarczyło obserwować, albo namówić by panienka obserwowała nas, na przykład pracujących w ogródku. Teraz w ruch poszły książeczki, kredki i klocki. Panna Lulu wreszcie polubiła ukochaną zabawkę z dzieciństwa rodziców - klocki lego. Na początku trudno jej było składać i układać, manualnie nie jest zbyt rozwinięta (co innego wleźć na sam szczyt drabiny, paluszkami manewrować nie tak łatwo). Teraz jest już lepiej, udaje się klocki dopasować bez pomocy osób trzecich, tylko wieże za szybko upadają. Fajne są też klocki drewniane. Rysowanie za to nie sprawia frajdy, ciekawsze jest rozrzucanie kredek, a wcześniej zdzieranie z nich papierków (teraz już są wszystkie zdarte, zostało rozrzucanie). Masa solna na razie też nie zrobiła furory. Robiłam już 3 podejścia... czekam.

Mamy pewne rezultaty w kwestii odstawiania smoczka. Pewnego dnia po prostu postanowiłam odwracać jej uwagę na każde wspomnienie o nim, o dziwo skutkowało. Najważniejsze, żeby nie wdawać się w dyskusje. Niezbyt to ładnie ignorować panienkę, udawać, że się jej nie słyszy, ale nie ma innej metody, jak się wdaje z nią w dyskusje, od razu jest awantura. Dostaje właściwie tylko do spania.
Z nocnikiem jesteśmy już prawdziwie zaprzyjaźnieni. W domu panienka sama ściąga spodnie i majtki i siada. Na dworze czasem popuści, trzeba od czasu do czasu zapytać czy nie chce siusiu. W nocy śpi z pieluszką, zakładamy ją także podczas wyjść i czasem spacerów w wózku (na których panienka często zasypia). Skubana wie, że do pieluchy może sobie siusiać do woli, co skwapliwie czyni - leniuszek.

poniedziałek, 14 października 2013

Przywilej małych facetów

Jak na prawdziwego mężczyznę przystało Mini St. lubi piersi. Ssie i ssie i czasem nie można go oderwać. Karmię na żądanie i właściwie to nie wiem ile razy na dobę (na początku zapisywałam, ale ileż można). Je dużo i to widać... w miesiąc przybrał jakieś półtora kilo.
Jak na prawdziwego mężczyznę przystało... chociaż nie chcę oczywiście nikogo obrazić... kobiety też potrafią... Mini St. puszcza potężne bąki, beka i się poci na moc potęgę. Panna Lulu tak nie miała, była drobinką, która topiła się w każdym ciuszku i wszystko (prócz wrzasku rzecz jasna) robiła po cichu... z gracją.
Mini St. jest mniej awanturujący się. To chyba dlatego, że jestem już doświadczoną mamą i potrafię odczytywać sygnały, które wysyła. Najczęściej chodzi o jedzenie, albo obsiusianą pieluchę (w wielorazówkach czuje, że ma mokro). Poza tym przytulas i chuścioch jak panienka, co oczywiście super, ale jeżeli on tak będzie przybierał na wadze... mój kręgosłup siądzie szybciej niż zakładałam.
Ogólnie rzecz biorąc jest strasznie słodkim stworem:)

środa, 9 października 2013

Instrukcja obsługi rodzeństwa

Już prawie od miesiąca mam dwójkę dzieci i... jest super, jest ciężko, jest inaczej. Mini St. jak to noworodki: je, śpi, marudzi, a Panna Lulu jest dumną starszą siostrą (cokolwiek to znaczy). To właśnie na panience trzeba się skupić, ją nauczyć jak to rodzeństwo ma wyglądać, bo to ona potem będzie uczyć brata. Po powrocie ze szpitala Panna Lulu była dość zainteresowana Mini St., ale w sumie bardziej jego fotelikiem samochodowym, do którego z powodzeniem się zmieściła i jeszcze bujać się dało. A potem to już bardziej i mniej, w zależności czy wadził jej w codziennych szaleństwach. Obserwuję tę dwójkę i mam kilka przemyśleń na temat naszych zachowań względem nich.
Po pierwsze - nie sugerować.
Automatycznie włączyło nam się zakazywanie: "nie skacz koło Stasia", "nie podchodź za blisko", "nie uderz go". Ale zaświeciła mi się czerwona lampka, przypomniałam sobie ćwiczenie ze studiów. Polegało na tym, żeby zamknąć oczy i nie wyobrazić sobie słonia, który nie jest różowy i nie jeździ na rowerze. Nawet jeśli starałam się skupić na niebieskim wielbłądzie grającym na harfie, różowy słoń na rowerze i tak choć przez chwilę zaistniał w moim umyśle. To dlatego, że ludzki mózg odrzuca słowo "nie". W związku z tym powinno się stosować komunikaty pozytywne, bo te negatywne są tylko kopalnią pomysłów "co by tu jeszcze zrobić", zwłaszcza dla małego dziecka. Oczywiście Panna Lulu jeszcze energiczniej skakała, bliżej podchodziła i kombinowała jak by tu dorwać się do strzeżonego zakazami brata. Staramy się więc mówić: "proszę, głaszcz Stasia delikatnie" czy "proszę, baw się spokojnie".
Po drugie - nie porównywać.
Porównania cisną się na usta członkom rodziny. Na szczęście nam nie przychodzą do głowy. Prawdopodobnie dlatego, że już dawno odrzuciliśmy określenia typu: "grzeczna dziewczynka" czy "ładnie jeść". Za to babcie, prababcie i inni uwielbiają zwracać Pannie Lulu uwagę jak Mini St. pięknie je, w odróżnieniu od niej oczywiście, jaki jest mały (na informację, że jest duża, Panna Lulu reaguje niezmiennie: "nie, mała"). Denerwują mnie też próby wytłumaczenia dwulatce, że musi się bratem opiekować, dbać o niego i go kochać - to dla niej kompletnie abstrakcyjne pojęcia.
Po trzecie - pozwalać uczestniczyć.
Staram się Panny Lulu nie izolować zbytnio od Mini St. Co prawda w zamyśle maluch miał spać w naszym łóżku również w dzień (w nocy oczywiście śpi z nami), ale ponieważ panienka potrafi mocno na owym łóżku dokazywać zdecydowałam się pożyczyć łóżeczko szpitalne (mimo, że miałam z nim złe skojarzenia zajmuje mało miejsca i jest praktyczne). Poza tym pozwalam Pannie Lulu kręcić się w pobliżu karmionego malucha, głaskać go po głowie, podglądać procesy pielęgnacyjne ("taka mała nioga"), chodzimy też razem na spacery.
Po czwarte - zapewnić atrakcje.
Nigdy nie poświęcałam Pannie Lulu całego swojego czasu. Przy niej gotowałam, sprzątałam, a czasem nawet pisałam bloga. Dzięki temu panienka potrafi na jakiś czas zająć się sobą. Oczywiście odrywam się od obowiązków, kiedy jestem potrzebna. Poza tym przyzwyczaiłam Pannę Lulu do tego, że często przyjeżdżają dziadkowie i to oni się z nią bawią. Pomagali mi podczas ciąży i pomagają mi nadal, bez nich byłoby ciężko. Myślę, że przez to wszystko panienka nie jest zazdrosna o mój czas spędzony z Mini St. zwłaszcza, że kiedy tylko mnie potrzebuje jestem żeby jej pomóc, nawet z maluchem przy piersi.