środa, 14 maja 2014

Beatlejuice

Wszyscy się śmieją, że Stachowi brakuje w diecie mięsa (jeszcze nie wprowadziłam).
Historia zaczyna się w kuchni, ja się krzątam, Stach pałęta mi się pod nogami, siada i pakuje coś do buzi. Klękam obok i patrzę mu w buzię, nieco się chłopak krzywi. Dokoła trochę rozsypanego brązowego cukru. Myślę sobie, że cukru to może sobie zeżreć. Ale syn zaczyna kwękać, płakać, coś mu z paszczy wystaje. Wsadzam więc palec żeby to coś wyjąć. To coś łapie mnie za ów palec. Wyciągam go i strzepuję potwora z krzykiem. Potwór okazuje się chrząszczem... wielkości mniej więcej połowy paznokcia... dodam, że przeżył, choć wylądował po drugiej stronie salonu. Syn nie wyciągnął nauczki, cały czas wsadza do buzi wszystko, jak leci. Chrząszcz - nie wiadomo.


Tym humorystycznym akcentem Stach skończył dzisiaj osiem miesięcy. Oprócz pakowania wszystkiego do paszczy syn raczkuje wreszcie porządnie, wstaje i próbuje się przemieszczać, gada (na razie niezrozumiale) i uśmiecha do wszystkich. Jest bardzo pogodny... jak siedzi na maminych rękach. Odłożony niestety najczęściej marudzi.
Zrobił się Stach żarłoczny. Daję mu dwa posiłki, przed południem jaglankę z owocami, po południu papkę bardziej wytrawną. Kręci się, wierci, ale dziobek wystawia i rozdziawia. Jak pisklak, dobrze, że mu tych chrząszczy nie muszę przeżuwać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz