sobota, 14 czerwca 2014

Stach Wakacyjny

Wróciliśmy właśnie z pierwszej zagranicznej wycieczki Stacha. Nie chcieliśmy zbytnio wymęczyć dzieci, więc dystans rozłożyliśmy na trzy dni. Trzy dni w samochodzie, właściwie to po pół dnia, bo reszta w pięknych okolicznościach przyrody. Ale to i tak było dużo dla takiego małego człowieka. Czwartego dnia, kiedy wsiedliśmy do samochodu by pojechać na zakupy, ryk zaczął się już po włożeniu do fotelika.
Ale potem było fajnie: słońce, plaża, basen, igły pinii pakowane do buzi, pamiątkowy pajacyk pakowany do buzi, własne łóżeczko... Na wakacje wybraliśmy się do Włoch, na kemping w okolicach Wenecji. Na przełomie maja i czerwca, bo taniej, bo mniej ludzi, bo lżejsze upały, a właściwie pogoda gwarantowana. Miejsce super nad samym morzem z kilkoma basenami, placem zabaw i mnóstwem innych atrakcji (bardziej dla Panny Lulu, więc o tym za tydzień). Mimo, że pojechaliśmy sami z dwójką małych dzieci dało się odpocząć:)


Stach uczył się pływać w basenie, babrał się w piachu na plaży (trzeciego dnia pojął nawet, że piachu się nie je), buszował po tarasie i wszystko sprawiało mu dziką frajdę. A jak mama dała marchewkę, jabłko czy banana, to już był szał. Bo Stach to bardzo pogodny gość, tylko coś ostatnio za bardzo chce wszystko oglądać z perspektywy matczynych ramion, z dołu już się napatrzył. To trochę męczące, zwłaszcza gdy ramiona mają do wykonanie tysiąc pięćset różnych rzeczy.
Dziewięć wspólnych miesięcy za nami, a wczoraj nawet był piątek trzynastego, tak jak wtedy, kiedy zaczęły się skurcze porodowe (teściowa zaklinała: tylko nie urodź dzisiaj).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz