piątek, 25 września 2015

2 i 4

I po urodzinach. Stacha obchodziliśmy we Włoszech, na kempingu z tortem a'la tiramisu (dzieci nie tknęły), a Panny Lulu już po powrocie z tortem orzechowym babci (dzieci nie tknęły). To znaczy tknęły w jednym i drugim torcie srebrne kuleczki cukrowe... i tyle.


Wakacje całkiem fajnie się udały, wrześniowy wyjazd jako wisienka na torcie... ale chyba jednak fajniej jechać w czerwcu. Teraz wszystko zamiera, chowa się, zamyka, a w czerwcu rozkwita. Sezon odpada ze względu na upały, ceny i tłumy.


Dzieci co prawda oczywiście uciekały, ale trochę im na to pozwalaliśmy - niech się uczą samodzielności. Udało nam się zorganizować zupełnie bez bajek i innych elektronicznych wspomagaczy (nie licząc oczywiście drogi - wtedy bez bajek się nie da obejść).
Zwiedzaliśmy, jeździliśmy na rowerach, plażowaliśmy i basenowaliśmy. Dzieci na basenie szalały i bardzo im się podobało, pływały całkiem same, choć jeszcze w pływaczkach. Stach polubił zjeżdżalnie, panna Lulu trochę się bała. Z zanurzaniem głowy pod wodę mamy jeszcze pewne problemy.


Stach z gadaniem cały czas kiepsko, za to pieluchy zakładamy jedynie na noc (no i w drodze też zakładaliśmy, żeby awarii nie było) - pełna duma.
Panna Lulu tęskniła za przedszkolem, ale o trzech dniach chodzenia jej się znudziła i już nie chce. I dostała katar... a całe wakacje zdrowa była... makabra.