Długo nie pisałam, a dużo się działo. Panna Lulu zaliczyła mega bunt
przedszkolny, który doprowadził nas do nowego przedszkola - prywatnego i
demokratycznego. Siedziałyśmy tam przez dwa dni razem i pierwszego dnia
było fajnie (choć zimno), a drugiego już mniej i w związku z tym
trzeciego próbnego dnia już nie było.
Wymyśliłam przedszkole
demokratyczne, bo zastanawiałam się nad szkołą demokratyczną w
perspektywie, ale w praktyce nie było tak fajnie jak mi się wydawało (a
poza tym zimno), więc pewnie zrezygnujemy z tego pomysłu. Panna Lulu już
drugiego dnia nie chciała tam iść, więc stwierdziłam, że nie ma co
kombinować na siłę i wozić dziecko przez pół miasta i jeszcze płacić,
jak i tak jej się nie podoba. W ogóle musimy przemyśleć kwestię szkoły
podstawowej, ale mamy jeszcze na to czas... zdaję się , że nawet więcej
niż planowaliśmy.
W każdym razie po tych eksperymentach
panienka zdecydowała o powrocie do "starego" przedszkola i pokochała je
jak nigdy. Chodzi bez problemu, chętnie... i nawet na kółko origami się
zapisała. I jest tak super jak ja sobie wymarzyłam, czyli Panna Lulu
chce, lubi i nie marudzi. Może potrzebowała porównania, a może
zagrożenie zmianą wywołało taki efekt?
Panienka zaczęła też fajnie
rysować. Do niedawna były wzory mniej lub bardziej abstrakcyjne,
powstało też kilka głowonogów, a teraz normalnie ludziki jak się patrzy,
domki, choinki i kwiatki. I jest szalenie dokładna (jak na takiego
malucha), Maciek się śmieje, że dokładniejsza ode mnie.
Stach z
kolei zaliczył bunt nocnikowy, który miał zdaję się związek z
zaziebieniem pęcherza, choć niestwierdzonym naukowo (analiza moczu nic
nie wykazała, ale możliwe, że już z tego wyszedł, kiedy się zdecydowałam
na badanie). Na szczęście ten etap powoli się kończy, choć czasem
jeszcze majtki są mokre.
Oprócz tego Stach strasznie się ostatnio
denerwuje. Wkurza na wszystko, kładzie na ziemi, krzyczy... ogólnie
trochę to olewamy. Okrzepliśmy w tych buntach i już nie robią na nas
wrażenia. Możliwe, że problemem są bariery komunikacyjne, bo Stach cały
czas gada mało i raczej po swojemu.
Jedzą dzieci niewiele, ale coś
się ruszyło. Panna Lulu czasem nawet w przedszkolu zje drugie, Stach
też jakiś kotlecik okazjonalnie, albo szpinak wciągnie. Zaczęły też
zjadać kolację. Za to w Wigilię nie spróbowały niczego (jeszcze nie
dotarło do nich, że przecież wszystkiego trzeba spróbować) i tylko jak
dorwały czekoladę to... szybko zniknęła (bo mama zabrała:).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz