piątek, 1 kwietnia 2016

Sie długo nie pisało

Się matka leniła i nie pisała i choć przeglądała blog wstecz i się rozczuliła i obiecała pisać dalej to i tak nie pisała... bo leń.
A dzieci rosną, dorośleją, charakternieją. Stach do przedszkola został zgłoszony i jest kandydatem i nie wiem jak ja go we wrześniu oddam, choć już bym go oddała. Szaleje Stach bowiem, ale bez przytulania matki się nie obejdzie, a ostatnio nawet wrócił do awantur jak wychodzę do pracy. A gadać mu się nie chce, to znaczy chce ale niezbyt precyzyjnie. Tu, tam, tak, nie, choć ostatnio doszło kak (kask) i kij, ale o sobie mówi: glie. Dobrze mu za to wychodzi wydawanie poleceń.
Panna Lulu uczyła się w tym roku jeździć na nartach i szło jej naprawdę nieźle... moja córeczka. Było co prawda kilka awanturek na stoku, ale skręca sama i na krzesełku wjeżdżała i ach i och.
A ostatnio toczymy boje, bo się panienka nauczyła mówić" nie chce mi się" i "jestem zmęczona". Nawet się przestraszyłam,że jakieś niedobory ma, anemie, albo co innego (ot takie zboczenie zawodowe), ale wyszło, że jednak maniera, bo czasem się chce i zmęczenie szybko ulatuje.
A jak nie pisałam, to sobie w głowie planowałam co mam pisać... ale mi się nie chciało. A jak sobie planowałam, to miałam jeszcze napisać o Kei - nowym psie sąsiadów, czyli wujków. Bo pojawił się pies z rodzaju szczeniąt dużych, radosnych i skaczących. Jest cudowna, ale trochę straszna... dla dzieci. Na początku było trochę stresu, trochę nieśmiałości, ale powoli stosunki się normują i Stach nawet ciągnie do "hau hau" ale oczywiście u mamy na rękach:)