poniedziałek, 24 października 2011

Pocztówki z PRL-u – odc. 3 – noworodek

Ciąg dalszy relacji mojej mamy. Tak to było w PRL-u.


Ze szpitala wypisano mnie w poniedziałek, tak wiec spędziłam w nim w sumie tydzień, z czego tylko trzy dni po porodzie. Perspektywa szybkiego wyjścia z jednej strony była zbawienna, a z drugiej dosyć przerażająca. Przed porodem człowiek wyobraża sobie, że najważniejsze to urodzić zdrowe dziecko, a potem jakoś to będzie! Nic bardziej mylnego. Dopiero potem zaczynają się schody, które na dobrą sprawą nie kończą się nawet po wyfrunięciu dziecka z domu!
Ze szpitala odebrał mnie kolega z moją mamą. Magdusię opatuloną jak naleśnik niosła ostrożnie mama – ja się bałam. Teściowa czekała na nas w domu i na moją cześć ugotowała wielki gar (ten, który miał służyć do gotowania butelek) zupy jarzynowej, który miał mnie jakoby wzmocnić i przyspieszyć pojawienie się pokarmu.
Problem z powrotem do domu tkwił w tym, że nie było Sławka, a ja nie mogłam przecież zostać sama słaba z noworodkiem. Grafik dyżurów osób towarzyszących, który ustaliłam wcześnie, był już nieaktualny, bo przecież Magdusia spóźniła się o cały tydzień. W tych pierwszych dniach miała mi towarzyszyć przyjaciółka, ale już wcześniej zaplanowała wyjazd w góry i mogła zostać znacznie krócej. Była bodaj tylko jeden dzień.
Przychodziły więc na zmianę obie świeżo upieczone babcie, mimo że obydwie miały w domu wymagających opieki mężów. Każda z nich miała inne pomysły i wspomnienia ze swojego macierzyństwa, co nie ułatwiało mi zadania. Teściowa martwiła się, że Magdusia jest taka malutka, co nie było prawdą, bo ważyła przecież przeszło 3 kg w dniu wypisania ze szpitala. Moja mama natomiast na pytania związane z pielęgnacja noworodków odpowiadała w charakterystyczny dla siebie sposób: daj mi święty spokój, to było tak dawno, że już nie pamiętam.
Notatki ze szkoły rodzenia nie uwzględniały wszystkich problemów, które mnie atakowały ze wszystkich stron i byłam dosyć bezradna. Moja mama wzięła więc w krzyżowy ogień pytań położną, która miała obowiązek odwiedzania matek w połogu. Przetrzymywała ją dłużej niż należało zalewając pytaniami, goszcząc kawą i ciastem. Położna przydała się do dwóch rzeczy. Nauczyła mnie bez drżenia rąk kąpać Magdusię. Ponadto nie przyjęła do wiadomości, że nie mam pokarmu (naprawdę nic nie leciało!) i energicznym masażem udrożniła kanały mlekodajne w moich obrzmiałych piersiach.
Zaczęła się gehenna z karmieniem. Magduszek rozpaskudzony w szpitalu butelką z której leciało żwawo mleko ani myślał ssać pierś matczyną! Młoda i naiwna trzymałam się kurczowo wiadomości wyniesionych ze szkoły i popełniłam mnóstwo błędów, których ponoć można uniknąć dopiero przy drugim dziecku. Przestrzegałam ściśle godzin karmienia (teraz karmi się na życzenie), co oznaczało wpychanie na siłę mleka, gdy Magda nie miała na to ochoty i np. smacznie spała oraz ignorowanie jej głodnych wrzasków, gdy chętnie by zjadła. Przy piersi szybko zasypiała i wysysała za mało, więc martwiłam się, że sama pierś nie wystarczy.
Powoli utarł się rytuał karmienia, który graniczył z horrorem. Najpierw było więc ważenie na specjalnej wadze, potem dostawianie do piersi i ponowne ważenie, aby sprawdzić ile Magdusia wyssała. Na koniec dokarmianie z butelki. Butelki, którą trzeba było (wraz ze smoczkiem) wygotować i wlać do niej spreparowane odpowiednio (w tym przecieranie przez sitko grudek) mleko w proszku. Właściwie nic nie robiłam tylko karmiłam. Mleko w proszku powodowało kolki, więc Magdusia się pruła, a poza tym zapowietrzała się i bardzo długo nie potrafiła beknąć. Z nocy zrobiła dzień i po prostu budziła się rozkosznie o drugiej nad ranem.
Byłam wykończona. Niedospana ściągałam pokarm z obu piersi, które Magda ignorowała i na okrągło prałam (w pralce) dziesiątki ubrudzonych ulanym mlekiem koszulek i zasiusiane pieluszki. Pranie nie schło, bo zrobiło się chłodno, a ogrzewania jeszcze nie włączono. No i te pielgrzymki odwiedzających! Ze wszystkich wizyt najlepiej pamiętam wizytę mojego ojca, który był bardzo szczęśliwy i dumny z powodu posiadania wnuczki. Obejrzał Magdusię i stwierdził, że jest ładna ale…. ja byłam śliczna. Nie sprawiło mi to spodziewanej frajdy i potem sprawdzając na starych fotografiach moją niemowlęcą fizjonomię skonstatowałam, mimo wszystko z satysfakcją, że się mylił.
Powoli czarne włosy naszej córeczki jaśniały i wycierały się. Kropeczki na nosku znikały, ale buzia ciągle była pokancerowania. Bardzo długie paluszki u rąk zakończone były bibułkowymi pazurkami, które szybko rosły i powodowały zadrapania w czasie nieskoordynowanych ruchów. Czarne oczy przyglądały mi się bacznie. Wydawało mi się też, że Magdusia próbuje się uśmiechać. To rekompensowało wszystkie złe chwile. Marzyłam jednak o normalności, no może po prostu o większym uporządkowaniu stojącej na głowie codzienności.
Wszystko zmieniło się po powrocie z Francji Sławka. Jego reakcja na Magdusię w pierwszej chwili pozostawiała wiele do życzenia. Podszedł do łóżeczka, pochylił się nad nią i skonstatował: ale żaba! Bezczelny. Przywiózł córeczce rewolucyjne jak na owe czasy gadżety niemowlęce: plastikowe butelki, spodenki z wiewiórką zapinane na specjalne napy, gumowane majtki z tzw. suchą pieluchą i specjalne agrafki z zabezpieczonym zapięciem. Przede wszystkim zaprowadził jednak w domu jakiś ład i porządek, którego ja przy całym zmęczeniu, a właściwie zagubieniu nie byłam w stanie osiągnąć. Próbował nawet wstawać do Magdusi w nocy, abym mogła trochę odespać. Próba skończyła się jednak po pierwszym razie, kiedy to wyrwana wyciem Magdy z głębokiego snu (oczywiście o drugiej nad ranem) wpadłam do jej pokoju i zobaczyłam głęboko uśpionego Sławka. Jemu ten wrzask wyraźnie nie przeszkadzał!

2 komentarze:

  1. Ile razy sobie pomyślę o tamtych czasach, czuję wielką ulgę, że to już nie moja rzeczywistość. Można sobie powspominać z sentymentem (chociaż moja mama wspomina raczej bez) ale nie sposób nie docenić, że większość rzeczy dla bobasa można pozyskać kilkoma kliknięciami i za parę dni mieć je pod drzwiami a zbiorowa mądrość dostępna jest praktycznie bez ograniczeń :)

    OdpowiedzUsuń
  2. cudowne!!! Biedna Jola...jak ja pytam o cos moja mame ona nic nie pamieta!! :( skandal! ja karmie moje dziecko co 4 godziny, moze nie co do minuty, ale na pewno nie na zyczenie. mala ma regularny sen nie placze i odpukac wszystko jest OK poza drobnymi kolkami ale jakby nie patrzec jest idealnie.

    OdpowiedzUsuń