piątek, 18 listopada 2011

Dieta matki karmiącej


Na początku strach jeść cokolwiek, bo tyle się teraz mówi o alergiach. Często są dziedziczne, a ponieważ Maciek jest uczulony na kilka rzeczy, martwiłam się o Pannę Lulu (ja na szczęście nie mam tych problemów). Przerażały mnie diety, w których praktycznie nic nie można jeść, zdecydowałam się więc na dietę eliminacyjną.
W diecie eliminacyjnej chodzi o to, żeby jeść „wszystko” i ograniczać produkty dopiero, kiedy wystąpią objawy alergii. Podejrzane składniki wykluczamy na tydzień (maksymalnie 2) lub do ustąpienia objawów. Poprawa powinna być widoczna już po kilku dniach. Jeżeli nasze podejrzenia się nie sprawdziły i objawy nie ustępują, próbujemy z następnym składnikiem wracając do odstawionego. Najbardziej niebezpieczne (alergizujące) są (w kolejności): mleko krowie (surowe, przetwory już mniej), jajka kurze (bardziej białko, niż żółtko), gluten pszeniczny, ryby, orzechy, cytrusy, truskawki, maliny, pomidory, selery, pietruszki, soja i kakao. Po odkryciu alergenu po jakimś czasie dobrze zrobić próbę prowokacyjną, czyli sprawdzić, czy to na pewno było to. Kilka miesięcy później możemy wrócić do składnika i sprawdzić, czy nadal uczula.
„Wszystko” znalazło się w cudzysłowie bo tak naprawdę wcale wszystkiego jeść się nie powinno. Posiłki matki karmiącej powinny być lekkostrawne, zbilansowane i po prostu zdrowe. Z czysto egoistycznych względów musimy sobie zapewnić wszystkie niezbędne składniki. Mleko matki będzie zawsze pełnowartościowe, gorzej z samą matką, bo jeśli nie dostarczymy pewnych elementów organizm wykorzysta te, które już się w nim znajdują. Natura faworyzuje dziecko kosztem karmicielki – no i dobrze, bo takie maleńkie i bezbronne.
Żeby ograniczyć problemy wynikające z niedojrzałości układu pokarmowego dziecka nie powinnyśmy jeść:
- rzeczy smażonych – mnie się czasem zdarza zjeść kotlet, placek albo naleśniki i nic się złego nie dzieje, to z pewnością zależy od indywidualnych cech dziecka, widocznie Pannie Lulu to nie szkodzi,
- surowych owoców i warzyw, chyba, że macie jakieś pewne źródło – mało które nie są pryskane, a pestycydy i inne świństwa mogą być niebezpieczne, jak się ma na nie ochotę lepiej obrać ze skóry, albo upiec – polecam szczególnie pieczone jabłka,
- warzyw powodujących wzdęcia – strączkowe, kalafior, brokuły, kapusta, cebula, czosnek, itp. – ja w pewnym momencie skusiłam się na zupę kalafiorową i nie zauważyłam jakichkolwiek problemów u Panny Lulu (jedynie u siebie),
- kiszonych ogórków i kapusty – mogą ponoć powodować biegunki u dzieci (nie próbowałam),
- przyprawy – lepiej z nimi nie przesadzać, ja używam jak wcześniej (zrównoważone ilości), tylko czosnek ograniczyłam bo podobno może zmienić smak mleka i przestać smakować maleństwu,
- produktów tzw. wysoko przetworzonych – czyli tych wszystkich świństw w torebkach z dużą ilością konserwantów i polepszaczy, jak się zdecydowałyśmy karmić naturalnie, to karmmy naturalnie,
- produktów potencjalnie niebezpiecznych - stwarzających zagrożenie chorobą, czyli między innymi: surowych ryb, surowego mięsa, surowych jajek,
- a pić nie powinnyśmy zbyt dużo kawy (chyba, że zbożową - mniam) i herbaty (zwłaszcza czarnej), bo mogą hamować laktację.
Panna Lulu na szczęście nie ma problemów, więc coraz śmielej pozwalam sobie na kolejne smakołyki. Produkty najbardziej alergizujące wprowadzałam powoli, pojedynczo, żeby uchwycić ewentualną reakcję. Uważam tylko żeby nie przedobrzyć, bo alergia może pojawić się z nadmiaru jakiegoś składnika. Staram się też, żeby moja dieta była jak najbardziej urozmaicona. Jednym słowem, jak tylko Panna Lulu pozwoli, szaleję w kuchni :)
Odchudzać się podczas karmienia nie powinnyśmy, ale warto przyjrzeć się temu, co się je. Żeby pozbyć się zbędnych kilogramów pozostałych po ciąży warto zrezygnować ze słodyczy (to jest niestety trudne), jasnego pieczywa, ciast i ciasteczek (mam niesamowity apetyt na ciasteczka, który staram się okiełznać). Można ratować się produktami niskokalorycznymi, z obniżoną zawartością cukrów czy tłuszczy, radzę jednak dokładnie czytać etykiety, bo często dodają do takich rzeczy różne świństwa, których lepiej nie jeść w normalnych okolicznościach, a co dopiero w trakcie karmienia. Polecam za to wszystko co razowe. Moją ulubioną „dietą” jest przestrzeganie zasady żeby nie łączyć rzeczy tłustych ze skrobią (którą znajdziemy głównie w: ziemniakach, ryżu, kaszach, produktach mącznych). Podobno oddzielnie są szybciej spalane przez organizm i nie odkładają się w postaci tkanki tłuszczowej (oczywiście o ile je się je w rozsądnych ilościach). Funkcjonuję na tej zasadzie już od jakiegoś czasu (dłuuugo przed ciążą) z dobrymi skutkami. W momentach zwiększonego parcia na schudnięcie, bardziej rygorystycznie jej przestrzegam. A ponieważ jeszcze kilka kilogramów nadwagi mi zostało: bye, bye ziemniaczki ze skwarkami…

*przy pisaniu tego posta korzystałam z notatek ze szkoły rodzenia, tekst obrazuje moją wiedzę i doświadczenie, nie jest to artykuł ekspercki.
      

2 komentarze:

  1. Bardzo ciekawy wpis, ale czy moglabys nam zdradzic z jakich zrodel pobralas te informacje (np. to o najbardziej alergizujacych produktach)? Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. informacje pochodzą z notatek ze szkoły rodzenia, wykładały tam dyplomowane: doradca laktacyjny i fizjoterapeutka, myślę, ze można im ufać zwłaszcza, że pokrywają się z informacjami z różnych artykułów eksperckich

    OdpowiedzUsuń