niedziela, 20 listopada 2011

Dzień za dniem


No i minął kolejny miesiąc (kiedy to się stało?). Pozmieniało się tak dużo, że postanowiłam to podsumować. Coraz lepiej się z Panną Lulu rozumiemy. Wiadomo kiedy mokro, kiedy jeść, a kiedy po prostu nudno, albo chce się spać. Oczywiście zdarzają się pomyłki, kiedy próbuję jej wcisnąć smoka, myśląc, że jest zmęczona, a ona go konsekwentnie wypluwa, co się dzieje?... wiadomo, kupa. Głużyć jeszcze Panna Lulu za bardzo nie chce, zachęcam ją podpowiadając głoski: GA, GU, GE, ale tylko czasami podejmuje ten dialog. Za to pięknie zaczęła się uśmiechać :)  


Je Panna Lulu coraz bardziej regularnie. Usilnie staram się ją przestawić na jedzenie co 2,5 godziny, niestety, jeszcze często karmię co 2 godziny (bo się pruje i nie chcę jej głodzić przecież), ale jest coraz lepiej. W nocy przesypia 4 do 5 godzin, co jest całkiem miłe i pozwala się wyspać.
Mieliśmy spory problem z katarem. Nie wynikał on z przeziębienia, tylko z suchości (tak twierdzi lekarka, zbadała Pannę Lulu – chora nie jest). Biedactwo gulgotało całą noc i pół dnia. Aplikowałam jej kropelki z wody morskiej i oleju sezamowego (podobno super nawilżają). Robiło się lepiej dopiero po spacerze. Próbowaliśmy oczyszczać nosek aspiratorem, ale awantura była na tyle skuteczna, że odpuściliśmy. Teraz jest już trochę lepiej, może ten olej sezamowy zadziałał. Maciek aż higrometr kupił żeby zbadać wilgotność w domku i wyszło, że jest całkiem nieźle. Tajemniczy katar.
Z innych wiadomości medycznych to byłyśmy u pediatry dwa razy. Raz na ogólnym sprawdzeniu i z tym gulgotaniem, bo się martwiłam. Urosło mi dziecko całkiem sporo – jakieś półtora kilograma od urodzenia (urodziła się malutka – 2800g). Potem na szczepieniu. Panna Lulu była bardzo dzielna, trochę wyła ma się rozumieć, ale szybko dała się uspokoić przy piersi. Na szczęście było tylko jedno kłucie, bo zdecydowaliśmy się na szczepionkę skojarzoną 6 w 1. Zawsze bałam się zastrzyków, nawet zdarzało mi się mdleć na widok strzykawki (w ciąży się jakoś przyzwyczaiłam na szczęście), więc chciałam oszczędzić córeczce cierpień. Byłyśmy też na USG stawów biodrowych. Wcześniejszy termin załatwiony został oczywiście po znajomości (wcześniej miałyśmy termin na grudzień). Okazało się, że wszystko jest w porządku. Ciekawe, czy używanie pieluszek wielorazowych – szerszych od jednorazówek i noszenie w chuście (w kieszonce) miało tu znaczenie.
Rączki Panny Lulu są już wolne :). Już jest świadoma, że to jej i nie robi sobie nimi krzywdy, choć paznokcie i tak trzeba obcinać (trochę mnie to stresuje). Ostatnio odkryłam, ze najlepiej robić to „na śpiocha”. Rączki służą teraz do wkładania do buzi, przytrzymywania, lub usuwania smoka i machania w sobie jedynie znanym celu. Powoli, nieśmiało zaczyna je wyciągać w stronę zabawek... trąca króliki na karuzeli.
Główkę podnosi wysoko, podobno nawet za wysoko. Odwiedziła nas znajoma lekarka specjalizująca się w wadach postawy. Okazało się, że Panna Lulu już się zdążyła pokrzywić. Dostaliśmy zalecenie, żeby ją kłaść na lewym boku, bo już podobno widać, że za często leżała na prawym. Oczywiście kładziemy, nosimy na prawym przedramieniu (choć to niewygodne) i poprawiamy, kiedy śpi. Podpytałam też o chustę i usłyszałam, żeby nie przesadzać i nie nosić zbyt długo. Teraz już nosimy ją prawie wyłącznie na spacerach i wyłącznie w kieszonce (na kołyskę wydaje mi się już za duża, poza tym jest niewygodnie), więc powinno być ok.
Nasze ekorodzicielstwo ma się dobrze. Ekomama pierze i prasuje pieluchy, ekotata przewija (od czasu do czasu). Pieluszki wielorazowe się sprawdzają, już nic nie wycieka. Korzystamy głównie z Ikeowych ręczniczków. Wymieniamy, na pupie pojawiają się nowe, zużyte lądują w plastikowym koszu, jak się kosz wypełni trafiają do pralki – płukanie, wirowanie, potem dorzucamy pozostałe brudy, lejemy płyn do prania, sypiemy środek odkażający, pierzemy, suszymy, prasujemy i na pupę i od nowa. Zrezygnowałam na razie z orzechów, używam zwykły płyn do prania (wersja sensitive). Orzechy niestety powodują szarzenie białych rzeczy, a większość rzeczy niemowlęcych jest właśnie biała.  
Podsumowując: pięknie nam się Panna Lulu chowa :) i sto lat… sto lat…                  

2 komentarze:

  1. a ja wlasnie nie mam bialych rzeczy poza pieluchami :) ciesze sie, ze wszystko OK. Nas czekaja zastrzyki w poczatku grudnia, teraz co tydzien odwiedzamy health visitor i wszystko OK poza refluksem...

    OdpowiedzUsuń
  2. Też rozważam szczepionkę skojarzoną, bo po co dzidzię kłuć tyle razy. To ja też małej sto lat, sto lat i wszystkiego naj życzę ;)

    OdpowiedzUsuń