wtorek, 27 grudnia 2011

Zachustowane Święta


Trzy spore imprezy dzień po dniu to jednak dla trzymiesięcznej kruszyny sporo wrażeń. Wigilia najpierw u rodziców, później u wujków. Głośno, ruch, światło, nowe twarze, wszyscy chcą dotknąć choćby nóżkę. Od samego początku była w chuście. Postanowiliśmy, że tak właśnie będziemy próbowali ją uchronić przed nadmiarem wrażeń. Żadnego noszenia przez babcie, żadnego przechodzenia z rąk do rąk – na to będzie czas kiedy indziej. Mnie było trochę mniej wygodnie, ciężko było cokolwiek zjeść (może to i lepiej – pierwszy raz się nie przejadłam), musiałam wstawać od stołu i bujać Pannę Lulu kiedy kwękała, ale trudno… czego się nie robi dla dziecka. Co prawda obudziła się w pewnym momencie i długo nie chciała zasnąć, ale po powrocie do domu kolędy zadziałały jak kołysanki i w końcu Panna Lulu poszła spać. Spała całkiem spokojnie – znak, że chusta zdała egzamin.
Pierwszego dnia Świąt byliśmy zaproszeni na chrzciny kolegi Panny Lulu – 4,5 miesięcznego synka mojej przyjaciółki. Masza, ceremonia, a potem obiad – wszystko w chuście. Tym razem moje maleństwo przespało prawie cała imprezę. Nawet chóralne śpiewanie jej nie ruszało. Budziła się tylko na przewijanie i karmienie.
Wczorajszy dzień też prawie cały przespała. Nawet karmiłam ją na śpiocha, bo płakała ze zmęczenia jak ją przystawiałam do piersi. Obiad u rodziców Maćka też przesiedziała w chuście, bo choć zna miejsce i twarze, to jednak było sporo wrażeń.
Myślę, że bez chusty byłoby ciężko. Panna Lulu miałaby problem z poradzeniem sobie z taką ilością bodźców, jest jeszcze taka maleńka. Przytulona do mnie czuła się bezpiecznie, koiła ją bliskość i bicie mojego serca. Była bardzo spokojna, nie płakała, nie prężyła się. Dopiero w domu trochę ten nadmiar wrażeń z niej wychodził, ale myślę, że bez chusty byłoby dużo gorzej. Mnie bolą trochę od tego wszystkiego plecy, ale było warto. 

1 komentarz: