środa, 20 listopada 2013

Kogo kocha prosiaczek?

Taka oto scenka rodzajowa: siedzimy sobie przy stole, jemy, to znaczy my z Maćkiem jemy, Panna Lulu od czasu do czasu coś skubnie.
- posiaczek kocha kotka jego - mówi nagle panienka, a my dębiejemy.
Ja przynajmniej zrozumiałam zdanie wypowiedziane przez córkę, dla Maćka osłupienie było podwójne. Zatem tłumaczę co autor miał na myśli, chodziło o to, że prosiaczek kocha klocek lego - panienka bawiła się przy jedzeniu legowym prosiaczkiem i małym ludzikiem lego, o żadnym kotku nie było więc mowy. Na mnie jednak zrobiło wrażenie użycie słowa "kocham". Wydaje mi się, że to pojęcie jest dla dwulatka zupełnie niezrozumiałe. Mówimy oczywiście naszym dzieciom, że je kochamy, ale nie wymuszamy aby Panna Lulu mówiła coś takiego komukolwiek. Pytania typu "kochasz mamusię/tatusia/Stasia?" doprowadzają mnie do szału, na szczęście panienka zupełnie je ignoruje. A tu Panna Lulu sobie poskładała i wyszło. Znaczy, że trzeba zacząć uważać, co się przy niej mówi.
Klocki lego stają się powoli ulubioną zabawką Panna Lulu, tak jak kiedyś była ulubioną zabawką jej rodziców. Ostatnio dorwała pudło z naszymi klockami - tzw. "małymi kotkami/koćkami". Bawi się, składa, rozkłada, czasem bierze do buzi (wyobrażam sobie, co się na nich przez lata nazbierało), ale nie połyka, więc jest git.
Zawsze uważałam, że panienka nie jest rozwinięta ponad swój wiek, że może owszem robi coś tam dobrze, ale w sumie do geniuszu jej trochę brakuje. Oczywiście nie wątpię, że w przyszłości będzie zdecydowanie ponadprzeciętna, ale na razie się nie spieszy. Okazało się jednak, że jest w czymś naprawdę dobra i znacznie wyprzedza swoich rówieśników. Dowiedziałam się mianowicie, że dwulatki nie potrafią zakładać sobie butów, nie mam na myśli sznurowania i innych zaawansowanych czynności, ale zwykłego zakładania np. kaloszy. Otóż Panna Lulu umie i to już od jakiegoś czasu. Poza tym jest już prawie odpieluchowana i odsmoczkowana, niestety z wyjątkiem nocy, kiedy ma jedno i drugie. To trochę moja wina, że jeszcze jej nie spróbowałam wyjąć pieluchy na noc, ale kiedy przebudza się w nocy (na szczęście rzadko) i wcześnie rano jestem albo ze Stachem przy piersi, albo nieprzytomna, bo przed chwilą miałam Stacha przy piersi i zdążyłam zasnąć.  
A hitem ostatnich dni jest "rysowanie pingiwa", oczywiście małego albo dużego. Rysuje mama albo dziadek na komendę Panny Lulu.

czwartek, 14 listopada 2013

Maksi mini

Określenie Mini St. stało się nieco chybione. Od początku coś z tym przydomkiem było nie tak, nie przemyślałam go. A teraz jeszcze straciło sens, bo St. wcale nie jest taki mini. Urósł jakoś niesamowicie, prawie podwoił już masę urodzeniową - chłop jak dąb. Zakładam mu ciuszki, które Panna Lulu nosiła jak miała 3-4 miesiące, inna rzecz, że ona była drobniutka. Pewnie niedługo ją przerośnie. W takim razie postanowiłam zaprowadzić drobne zmiany, zmiany dotyczące nazewnictwa... niech ten nasz synek będzie określany blogowo mianem: Stach.
Tak więc Stach urósł, zmężniał, trzyma główkę, wygina się jakby chciał się przewrócić na brzuch i w ogóle straszny z niego siłacz. Siłacz spokojny i opanowany... no dobra czasem się awanturuje... nie ma ideałów. Awanturuje się szczególnie wieczorem. Już go zaczęłam podejrzewać o kolki, ale to na szczęście nie to. Pewnie jakieś drobne nieporozumienie na linii mama-Stach, chociaż zaczynam rozumieć syna coraz lepiej.  
A najpiękniejsze jest to, oczywiście oprócz Stachowych uśmiechów (chociaż nie wiem czy to nie kwestia gazów), że Stach czasami usypia samodzielnie, bez bujania, bez szumienia, nawet bez przytulania, sam w łóżeczku bądź gdziekolwiek. No dobra, może to nie jest takie piękne, bo ja się do swoich dzieci uwielbiam przytulać, ale jakie wygodne przy dwójce.