czwartek, 20 lutego 2014

Drugi bunt nocnikowy

Koncepcji było wiele: że zazdrość o Stacha, że potrzeba zwrócenia na siebie uwagi, że przeziębiony pęcherz, że pasożyty, że lenistwo, że złośliwość wrodzona (po kądzieli)... w każdym razie Panna Lulu leje w majty. Zwyczajnie staje sobie na środku salonu, albo w sypialni, albo gdzie jej się w danym miejscu zachce i siusia. Wszystko mokre, kałuża pod nogami, matkę szlag trafia. Bo z jednej strony może trzeba współczuć, ale z drugiej może trzeba postraszyć? Jedno jest pewne - powrotu do pieluch nie będzie. Choć pieluchy używamy w nocy i na razie nie jesteśmy gotowi z niej zrezygnować. Może to ją psuje? Bo przyczyny zdrowotne raczej odpadają, badań rzecz jasna nie robiłam (bo od lekarzy jak najdalej), ale przy przeziębieniu pęcherza zachowywałaby się inaczej. Straszenie wypróbowałam - postraszyłam pieluchą tetrową (w nocy używamy jednorazówek, tetra by tego nie wytrzymała), była dzika awantura, oczywiście pielucha została zdjęta. No przecież nie będę jej tego zakładać na siłę. Perswazja też nie za bardzo działa, choć panienka twierdzi już, że jest duża, a nie mała (do niedawna uważała, że jest "jusią małą"), co daje niby pole do popisu, bo przecież: duże dzieci siusiają do nocnika itp.... ale nic z tego. Jedyne co działa, to sadzanie co chwila na nocnik (na szczęście zwykle nie protestuje). Denerwuje mnie takie "myślenie za dziecko", wydaje mi się, że to nic dobrego, ale chwilowo nie mamy innego pomysłu. Czasem ma przebłyski i siada sama, ale rzadko. Częściej wkurza się, że sadzamy zbyt często. Ale to dlatego, że mamy już obsesję i wizję kałuży i chyba czasem rzeczywiście przesadzamy.
Oprócz tego "uroczy" bunt dwulatka trwa, ale mam wrażenie, że jakby słabnie (potrzebuję w to wierzyć!). Kryzysy egzystencjalne występują koło 14 i 16, bo Panna Lulu robi się senna. Może to i męczenie dziecka, ale kiedy zaśnie w dzień najchętniej spałaby jakieś dwie godziny (jak się wcześniej wybudzi jest podobny efekt jakby w ogóle nie spała, albo jeszcze gorszy, czyli aaaaaaaaaawaaaaaaantuuuuuuuraaaaaaaaa, przez jakieś pół godziny do godziny). A jak pośpi dłużej to rodzice padają przed dzieckiem.
Z wieczornym zasypianiem coraz lepiej. Ogólnie sprawdzają się kołysanki. Mieliśmy fazę na czytanie "Kubusia Puchatka", mamy wersję trzytomową (dwie książki oryginalne i kontynuację dopisaną przez innego autora), każdy tom ma inny kolor i każdy tom został przez panienkę przypisany komu innemu, ale skończyło kiedy przeczytałam "swój" tom. Innych tomów czytać mi nie wolno, bo jeden jest taty, a drugi Lusi i kropka, a czytać raz po raz tego samego jakoś mi się nie chce.
W mowie Panna Lulu coraz doskonalsza w pomysłach również. Ostatnio, kiedy próbowałam ją wyciągnąć na spacer stwierdziła: "nie, bawię się z moim pyjacielem kockiem". Bawi się też z tatą w lwy i tygrysy, najczęściej ona jest lwem, ale czasem oznajmia: "teraz chyba będę tigisem i sobie trochę pobikam".
Ze Stachem stosunki się nieco zacieśniają. Jak tylko bratu oda się doczołgać do jakiejś jej zabawki, biegnie szybko i mu ją zgarnia sprzed nosa. Za to przynosi gryzaki i mówi "masz, giź".
A już za miesiąc kończy dwa i pół roku.

piątek, 14 lutego 2014

Stasio wędrowniczek

Mój syn nie przestaje mnie zadziwiać. Ja wiem, że drugie dzieci szybciej, że wzorem siostry, że facet to silniejszy... ale zadziwia. Nie jestem tu w stanie uciec od porównań. Nie żebym jakąś krytykę w stosunku do Panny Lulu, absolutnie. Córeczka miała swoje tempo, synek ma swoje, normalne.
Stach zaczął się czołgać! miał 4,5 miesiąca! (panienka miała 9). I chłopak szaleje po parkiecie. Zwiedził już salon i kuchnię (które co prawda są jednym pomieszczeniem, ale zawsze), czekam na pierwsze okrążenie dookoła kominka.
Fascynują go różne zabawki Panny Lulu, zwłaszcza klocki Lego. Jest cel, jest pełzanie. Czasem udaje mu się dorwać coś zanim panienka sprzątnie mu to sprzed nosa. Oczywiście pakuje to od razu do paszczy.
Zapatrzony jest Stach w panienkę, oj zapatrzony. Jak tylko jest w zasięgu, próbuje ją trącać, na co Panna Lulu reaguje natychmiastowym unikiem. Obserwuje ją bacznie, na szczęście nie czerpie jeszcze negatywnych wzorców (bunt panienki trwa, jak Stach też będzie takie coś przechodził, to zwariuję).
Wyszedł już pierwszy ząb, właściwie niezauważalnie (bez żadnych większych perypetii). Oczywiście ślinienie i gryzienie paluchów (jak i całej reszty świata) występuje już od jakiegoś czasu, ale widocznego momentu przerżnięcia nie zauważyliśmy.
Nieprzespanych nocy jak dotąd nie zaliczyliśmy (z powodu Stacha, bo panience się zdarzają nocne przygody). W sumie to w pełni przespanych też nie, bo Stach tak mniej więcej dwa karmienia musi w zaliczyć. Ale ponieważ śpimy razem wszystko odbywa się po omacku i błyskawicznie. W dzień Stach ma kilka drzemek (coraz mniej, ale za to coraz dłuższych), w zależności od tego na ile mu Panna Lulu pozwoli. Zrozumiała co prawda ostatnio co to znaczy być ciiiiiicho w pokoju, kiedy Stach śpi, ale bieganie tuż koło jego głowy już się do cichego zachowania według panienki nie zalicza.
Pięć miesięcy ze Stachem... czas biegnie nieubłaganie.