wtorek, 20 maja 2014

Malutenieczkie i korona z niekapka

Ma się rozumieć, że każde dziecko jest wyjątkowe, a własne najwyjątkowsze:) Pomysłów tysiąc pięćset na minutę, kombinacje alpejskie wręcz, zaskoczenia co chwila, że takie to rozumne już. Panienka na przykład robi ostatnio "instalacje" z krzeseł, foteli i stolików, albo udaje że jest mostkiem, albo samolotem.
Ale mimo różnic jest dość konwencjonalna w swoim rozwoju. Bunt trochę krzepnie, a może my się już przyzwyczailiśmy. Słowo "nie, nie, nieeeee" jest co prawda jeszcze powszechnie w użyciu, dzikie awantury kiedy jest zmęczona też, ale jakoś tak łatwiej. Może dlatego, że zaczęła znowu siusiać do nocnika.
Ostatnio doszły do tego wszystkiego rytuały, co jest jak bardziej normalne, ale wkurzające potwornie. Najważniejszy rytuał dotyczy przygotowywania mleka i wygląda następująco: trzeba wziąć Pannę Lulu na ręce, najlepiej już w sypialni albo w łazience, zanieść do kuchni, posadzić na blacie, zagrzać mleko, przelać do niekapka, panienka musi zamieszać łyżeczką (rozlewając mleko dookoła, matka zgrzyta zębami), wsadzić sobie górną część niekapka na głowę (tata kiedyś niefortunnie nazwał ją koroną) i dopiero wtedy można zakręcać, potem najlepiej odnieść Pannę Lulu do łóżka. Jeżeli obudzi się w nocy (na szczęście zdarza się to coraz rzadziej) rytuał jak najbardziej obowiązuje, tylko matka głośniej zgrzyta zębami.
Kiedyś byłam zaciekłym wrogiem zdrabniania. Pani w sklepie wydająca mi "grosiczek" była piorunowana spojrzeniem. Sama nie zdrabniałam prawie w ogóle, aż nastała era Panny Lulu. Nagle wszystko było takie malutkie: bluzeczki, sukieneczki, laleczki, stołeczki, buteleczki itp. Trudno było tego nie zdrobnić, bo przecież po coś te zdrobnienia są. Panienka bawi się językiem, odkrywa, uczy się coraz to nowych słów. Odmienia w przedziwny sposób, aż człowiek zastanawia się nad gramatyką języka ojczystego. Bo jednak bardziej intuicyjną jest odmiana "zjęłam" zamiast zjadłam jeżeli mówi się do dziecka zjedz, albo "możiem" zamiast mogę, jeżeli słyszy możesz. Od pewnego czasu lubi też zdrabniać, wszystko i jakoś tak niemiłosiernie. Bo nie wystarczy że coś jest małe czy malutkie, musi być malutenieczkie. Traweczeczka, słoniczek, biedroneczeczka czy Stasieczek (na brata) to tylko nieliczne przykłady. Muszę się pilnować i skończyć z własnym zdrabnianiem, bo zęby i uszy bolą.
Od pewnego czasu Panna Lulu uczy się śpiewać. Niezmuszana przez nikogo wykrzykuje pojedyncze frazy. Niestety na razie słuch się nie objawił i melodii w tym jak na lekarstwo. Przekręca przy tym niesamowicie. Śpiewa na przykład w kółko "nie mam nogi" bo zdarza mi się ubierając ją zaśpiewać "daj mi nogę". Od kiedy rozwaliła odtwarzacz CD nie puszczamy jej piosenek dla dzieci, ma jednak śpiewającą babcię, która wreszcie może dać upust swoim potrzebom. Repertuar przeróżny harcersko - góralsko - ułański. Zabawnie to się w ustach Panny lulu miesza.

środa, 14 maja 2014

Beatlejuice

Wszyscy się śmieją, że Stachowi brakuje w diecie mięsa (jeszcze nie wprowadziłam).
Historia zaczyna się w kuchni, ja się krzątam, Stach pałęta mi się pod nogami, siada i pakuje coś do buzi. Klękam obok i patrzę mu w buzię, nieco się chłopak krzywi. Dokoła trochę rozsypanego brązowego cukru. Myślę sobie, że cukru to może sobie zeżreć. Ale syn zaczyna kwękać, płakać, coś mu z paszczy wystaje. Wsadzam więc palec żeby to coś wyjąć. To coś łapie mnie za ów palec. Wyciągam go i strzepuję potwora z krzykiem. Potwór okazuje się chrząszczem... wielkości mniej więcej połowy paznokcia... dodam, że przeżył, choć wylądował po drugiej stronie salonu. Syn nie wyciągnął nauczki, cały czas wsadza do buzi wszystko, jak leci. Chrząszcz - nie wiadomo.


Tym humorystycznym akcentem Stach skończył dzisiaj osiem miesięcy. Oprócz pakowania wszystkiego do paszczy syn raczkuje wreszcie porządnie, wstaje i próbuje się przemieszczać, gada (na razie niezrozumiale) i uśmiecha do wszystkich. Jest bardzo pogodny... jak siedzi na maminych rękach. Odłożony niestety najczęściej marudzi.
Zrobił się Stach żarłoczny. Daję mu dwa posiłki, przed południem jaglankę z owocami, po południu papkę bardziej wytrawną. Kręci się, wierci, ale dziobek wystawia i rozdziawia. Jak pisklak, dobrze, że mu tych chrząszczy nie muszę przeżuwać.