piątek, 20 czerwca 2014

Szczoteczka kontra lizak

Wakacje Pannie Lulu służą, rodzicom nawet o dziwo też udało się trochę  odpocząć. Bawiła się panienka w Italii dobrze, zawiązywała nowe znajomości nie tylko z "polskimi dziećmi", moczyła kuperek w morzu, uczyła się pływać i... uciekała.
Nasza córeczka zawsze była dość odważna, a ostatnio zrobiła się SAMOdzielna, więc można się było tego spodziewać... i się spodziewaliśmy. Panienka nic sobie nie robiąc z obaw rodziców chodziła własnymi drogami, no bo po co właściwie siedzieć na pupie i jeść obiad, skoro można zwiedzać świat. Biegaliśmy więc za nią trochę, ale dopiero kiedy okazało się, że zniknęła nam z oczu na dłużej. Raz śledziłam panienkę, żeby poznała konsekwencje ucieczki. Pobiegła w stronę morza, ale na plażę już nie wyszła, tylko zaczęła wracać. Pomyliły jej się jednak alejki i skończyło się wrzaskiem "maaamaaaa" kiedy jakaś Niemka próbowała jej pomóc. Ja szłam alejką obok i kontrolowałam sytuację. Ujawniłam się dopiero wtedy, kiedy na twarzach obu zobaczyłam prawdziwy przestrach. Stwierdziłam, że nie będę przeginać, bo jeszcze wyjdą jakieś różnice międzykulturowe.
Maciek nauczył panienkę pływać. Tak nie do końca, bo z pływaczkami, ale zawsze coś. Nie trzeba było podtrzymywać i bać się nie trzeba było, że się utopi. Raz mi zwiała i pobiegła na basen bez sprzętu. Goniłam ją ze Stachem w chuście, a panienka fru do jacuzzi i zero respektu. Ja ją asekuruję: jedna noga w wodzie, druga na zewnątrz, włoscy ratownicy biegają koło nas, a panienka szaleje. Raz się skąpała, ale nie zrobiło to na niej wrażenia. W końcu dała sobie wytłumaczyć, że musi przecież założyć kostium i pływaczki.
Zbuntowała nam się Panna Lulu (a jakże) w kwestii mycia zębów, a potem również w kwestii mycia w ogóle. Namawialiśmy, prosiliśmy, groziliśmy... wszystko na nic. Stwierdziliśmy, że jeżeli nie myje zębów, to nie może jeść słodyczy - bardziej jako konsekwencja, niż jako kara - i panienka choć słodycze lubi ponad wszystko przyjęła zakaz ze spokojem. Do tego stopnia, że śpiewała piosenki "mama je lody, tata je lody, a Lusia nie je bo nie umyła zębów". O lizaki też nie poprosiła, chciała sobie tylko na nie od czasu do czasu popatrzeć (nabyliśmy na początku wyjazdu całą torebkę - niech dziecko wie, że ma wakacje). Nawet kupiliśmy jej nową szczoteczkę i pastę, na nic. Dopiero po powrocie coś drgnęło i od czasu do czasu umyje.

sobota, 14 czerwca 2014

Stach Wakacyjny

Wróciliśmy właśnie z pierwszej zagranicznej wycieczki Stacha. Nie chcieliśmy zbytnio wymęczyć dzieci, więc dystans rozłożyliśmy na trzy dni. Trzy dni w samochodzie, właściwie to po pół dnia, bo reszta w pięknych okolicznościach przyrody. Ale to i tak było dużo dla takiego małego człowieka. Czwartego dnia, kiedy wsiedliśmy do samochodu by pojechać na zakupy, ryk zaczął się już po włożeniu do fotelika.
Ale potem było fajnie: słońce, plaża, basen, igły pinii pakowane do buzi, pamiątkowy pajacyk pakowany do buzi, własne łóżeczko... Na wakacje wybraliśmy się do Włoch, na kemping w okolicach Wenecji. Na przełomie maja i czerwca, bo taniej, bo mniej ludzi, bo lżejsze upały, a właściwie pogoda gwarantowana. Miejsce super nad samym morzem z kilkoma basenami, placem zabaw i mnóstwem innych atrakcji (bardziej dla Panny Lulu, więc o tym za tydzień). Mimo, że pojechaliśmy sami z dwójką małych dzieci dało się odpocząć:)


Stach uczył się pływać w basenie, babrał się w piachu na plaży (trzeciego dnia pojął nawet, że piachu się nie je), buszował po tarasie i wszystko sprawiało mu dziką frajdę. A jak mama dała marchewkę, jabłko czy banana, to już był szał. Bo Stach to bardzo pogodny gość, tylko coś ostatnio za bardzo chce wszystko oglądać z perspektywy matczynych ramion, z dołu już się napatrzył. To trochę męczące, zwłaszcza gdy ramiona mają do wykonanie tysiąc pięćset różnych rzeczy.
Dziewięć wspólnych miesięcy za nami, a wczoraj nawet był piątek trzynastego, tak jak wtedy, kiedy zaczęły się skurcze porodowe (teściowa zaklinała: tylko nie urodź dzisiaj).