niedziela, 21 września 2014

Przedszkolaczek

Wczoraj Panna Lulu skończyła trzy lata. Sezon urodzinowy uważam więc za skończony:) Niestety goście nie dopisali, bo większość to młodzież przedszkolna i w związku z tym... wszyscy chorzy.
W domu też wszyscy chorzy: mama, tata, Stach... tylko Panna Lulu zdrowa jak rydz. Opłacał się zimny wychów, bieganie na boso po trawie i spanie bez przykrycia. Ale podejrzenie padło na nią, że z przedszkola przywlekła. Tam zresztą tylko niewiele ponad połowa dzieci w grupie.
A z tym przedszkolem... jeju, jak ja się stresowałam... oczywiście starałam się tego nie uzewnętrzniać, żeby panienki nie przestraszyć. Miałam straszne wyrzuty, że ją tak oddaję, ale z drugiej strony przecież wiem, że do tego dojrzała i że w domu już jej trochę nudno i że dobrze jej zrobi... i że mnie też to dobrze zrobi.
Założenie było takie, że już pierwszego dnia miała być tam od 8 do 14.30, bo wcześniej przedszkole zamknięte i się nie odbiera. Nawet się na to psychicznie przygotowałam, choć kilka dni przed pierwszym września przyjaciółka mnie nastraszyła, że to za długo... i znowu stres. Na szczęście przedszkole okazało się sensowne, pani Kasia ciepła i wyrozumiała, bo zadzwoniła pierwszego dnia, żeby Pannę Lulu odebrać wcześniej bo płacze i nie ma sensu, żeby się zniechęcała. Pogoda tego dnia była pod psem, więc bez marudzenia by się i tak nie obyło, a poza tym gdzie się podziała mama? Przez pierwszy tydzień odbierałam ją wiec dużo wcześniej i z dnia na dzień było lepiej. Pogoda się poprawiła, dzieci zaczęły wychodzić na plac zabaw, panience się spodobało.
Panna Lulu nie nazywałaby się Panną Lulu gdyby się nie zbuntowała. Na początku bunt przybrał postać "nic nie będę jeść ani pić", trwał ponad tydzień. Dawałam panience orzechy i bakalie, żeby cokolwiek mogła do buzi włożyć. Podobno siedziała z boku, bo przy stole z resztą dzieci nie chciała i jadła swoje orzeszki. Nawet chciałam jej je zabrać, żeby może głodem nakłonić do konsumpcji przedszkolnych przysmaków, ale nie trzeba było, pani Kasi udało się ją przekonać bez drastycznych środków. Co do tych przysmaków, to mam oczywiście zastrzeżenia i mam plan, żeby coś zasugerować, ale jak jedno dziecko jest w przedszkolu, to wcale nie znaczy, że matka ma więcej czasu.
Obecnie bunt przejawia się chwilowymi wybuchami, że nie bo nie... ot trzyletnia indywidualistka.  

poniedziałek, 15 września 2014

Roczny syn

Minął kolejny rok mojego życia i pierwszy rok życia mojego synka. Były dwa torty urodzinowe i... trochę świeczek. Moja mama złośliwie kupiła mi świeczki - cyfry, żeby wszyscy się dowiedzieli... ale ja nie mam kompleksów... i tak na swoje lata nie wyglądam.
A syn dorodny, chodzący, wspinający się na krzesła i fotele, grzebiący paluchami w gniazdkach elektrycznych, bawiący się samochodami i ledwo gadający ("mama" wciąż nie mówi) i... roczny. Wielko- i ciemnooki, blondwłosy, szczupły, zwinny, o czarującym uśmiechu. Słodki, kochany, cudowny... jestem potwornie dumną mamą.