Potem się jednak okazało, że to małe angażuje uwagę, która normalnie skupiała się na niej, że czegoś jej nie wolno bo to to śpi, albo je.
Ale w sumie miało to to ma fajne gadżety, jakieś tam jeżdżące łóżeczko, zabawki jakieś inne. Należało gadżety przejąć.
To to się nawet nazywało: Stach.
Ten Stach jakoś tak za często był u mamy na rękach, trzeba było mamie tłumaczyć: odłóż Stacha.
Robiło to to różne dziwne rzeczy, trzeba było sprawdzić jak to jest robić to co on... mimo, ze mama i tata nie byli zachwyceni. To to mogło robić siusiu w majtki... mogło brać wszystko do buzi... mogło się tarzać po podłodze.
Trzeba było walczyć o uwagę - patrzcie na mnie, na mnie! nawet jak się nie podoba.
Później ten Stach zaczął psuć to co wybudowała, trzeba było temu zapobiec... krzyk i rękoczyny.
Ale jak się zaczęło rozumieć co to jest rodzina, to oprócz mamy i Taty i Lusi musiał być też Stach.
I łup przez łeb, bo jej klocki chciał zabrać...
Pepasiam Stachu...
Kocham Stacha...
I nawet się można czasem przytulić do tego Stacha. A jaki on wtedy szczęśliwy.
Kiedyś przeczytałam taką złotą myśl "kochać to patrzeć w tym samym kierunku".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz