poniedziałek, 22 grudnia 2014

Miłość siostrzana

Na początku było nic, brak zainteresowania. Najważniejsze, że mama wróciła, to małe kwiczące nieważne.
Potem się jednak okazało, że to małe angażuje uwagę, która normalnie skupiała się na niej, że czegoś jej nie wolno bo to to śpi, albo je. 
Ale w sumie miało to to ma fajne gadżety, jakieś tam jeżdżące łóżeczko, zabawki jakieś inne. Należało gadżety przejąć. 
To to się nawet nazywało: Stach.
Ten Stach jakoś tak za często był u mamy na rękach, trzeba było mamie tłumaczyć: odłóż Stacha.
Robiło to to różne dziwne rzeczy, trzeba było sprawdzić jak to jest robić to co on... mimo, ze mama i tata nie byli zachwyceni. To to mogło robić siusiu w majtki... mogło brać wszystko do buzi... mogło się tarzać po podłodze.
Trzeba było walczyć o uwagę - patrzcie na mnie, na mnie! nawet jak się nie podoba.
Później ten Stach zaczął psuć to co wybudowała, trzeba było temu zapobiec... krzyk i rękoczyny.
Ale jak się zaczęło rozumieć co to jest rodzina, to oprócz mamy i Taty i Lusi musiał być też Stach.
I łup przez łeb, bo jej klocki chciał zabrać...
Pepasiam Stachu...
Kocham Stacha... 
I nawet się można czasem przytulić do tego Stacha. A jaki on wtedy szczęśliwy.


Kiedyś przeczytałam taką złotą myśl "kochać to patrzeć w tym samym kierunku".
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz