piątek, 20 lutego 2015

Nauka liczenia

Od najmłodszych lat liczyłam przy Pannie Lulu licząc, że liczenie to podłapie i załapie. Zanim poszła do przedszkola liczyła do trzech i nijak nie dało się ruszyć dalej. Zdarzało się że wymieniała jeszcze inne liczby nawet w kolejności, ale zawsze z jakimiś lukami.
W przedszkolu odkryła czwórkę i też się na chwilę na czterech zatrzymała. Potem najczęściej było osiem albo piętnaście. Ale twardo przy niej liczyliśmy i zachęcaliśmy. Nie na siłę, bo właściwie w tym wieku wystarczy, aby liczyła do trzech - czterech (tyle ile ma lat), ale żeby rozwijać.
Kolejny skok liczeniowy został wywołany łakomstwem. Babcia kupiła drażetki czekoladowe (nie pochwalam, ale cóż zrobić) i powiedziałam panience, że dostanie tyle do ilu doliczy. Doliczyła do sześciu... ale nie była zadowolona. Odliczyłam, schowałam pudełko, a Panna Lulu ze łzami w oczach "ale ja chciałam siedem"... oczywiście dostała.
Teraz już liczy do dziesięciu i nie wiem, czy to nasze starania, czy przedszkole to sprawiło, ale grunt, że umie.
Angielskiego też się uczy w przedszkolu, od czasu śpiewa  "łan, tu, tri". Puszczamy jej też bajki po angielsku (głównie dlatego, że po polsku już większość widziała).
Nie jesteśmy maniakami wczesnej nauki, choć Maciek od czasu do czasu przechodzi z dziećmi na angielski, żeby się osłuchały. Puszczamy też dzieciom "Było sobie życie" (jedno mogłoby zostać lekarzem, żeby naprawiać rodziców na stare lata). Przydałoby się może też zacząć uczyć panienkę literek, ale jeszcze nie wymyśliłam jak.
Fajnie obserwować, jak to maleństwo poznaje świat, jak zaczyna rozumieć, jak zapamiętuje, jaki giętki ma umysł... tylko pozazdrościć.

niedziela, 15 lutego 2015

Reklama indyjskiego producenta samochodów

Najpierw myślałam, że chodzi o samochód Maćka, bo kiedy Stach wyglądał przez okno wołał "tata". Tłumaczyłam cierpliwie, że to samochód mamy, na nic. Okazało się, że to samochód jest "tata"... każdy. Nie wiem, czy to przez skojarzenie z ojcem, znanym miłośnikiem czterech kółek, czy wariacja na temat słowa "auto".


Udało mi się zrozumieć dwa kolejne słowa. Okazało się, że "kaka" dotyczy wszystkich ptaków, nie tylko kaczek. Z kolei "paka" to piłka. Jest jeszcze "mama" i "tata" - określające tym razem rodziców. Rozpoznawanie reszty słów jest w toku. Stach próbuje gadać i różne dziwne rzeczy mu wychodzą, raz bardziej naśladujące zrozumiały dla nas język, raz mniej.
Kończą się chyba niestety dobre czasy, kiedy Stach sypiał w dzień. Jeszcze czasem mu się zdarza, ale na krótko i to usypianie bez końca... Co przy mojej zwiększonej aktywności zawodowej (zwiększonej od zera, więc i tak w sumie niewielkiej), zaczyna stanowić pewien kłopot. Bez babć i dziadków się nie obejdzie. Za to w nocy budzi się już tylko raz - na pierś oczywiście (jeszcze karmię, a jakże).
Panna Lulu zaczyna Stacha akceptować, ba nawet czasem cieszy się na jego widok. Ostatnio było kilka manifestacji pozytywnych uczuć w przedszkolu. Wczoraj nawet trzymali się za ręce w samochodzie - wiadomo, Walentynki:)