I czasem się domaga i zagląda mi za dekolt i krzyczy i jest niezadowolony, ale wtedy tłumaczę i przytulam i liczę, że kiedyś zrozumie.
Z Panną Lulu było łatwiej, sama zrezygnowała, wybrała niekapek z mlekiem i było po sprawie. Ale panienka była smokowa i karmiona z nakładkami (idiotyczny był to pomysł, ale cóż).
I choć trochę mi żal, to przecież bliskość mamy przytuleniową i bardzo często i zażyłość wielką, więc jakoś to przetrwamy.
Z mlek Stachowi zostaje więc ulubione ostatnio mleko w proszku w formie proszku (nawet niewielka ilość wody nie wchodzi w grę), innego nabiału nie przyjmuje, nawet ulubiona zupa zabielona nie nadaje się do jedzenia (nie, nie jest uczulony, po prostu nie lubi).
A tak poza tym, to mamy dwa nowe słowa: "lyba" i "blaba" (czyli ryba i żaba), reszta słów obraca się wokoło: koko, kako, kaka, jodłuje również pierwszorzędnie i wydaje kapitalny dźwięk imitujący motor, którego zupełnie nie potrafię powtórzyć nie plując się (Stach pozostaje suchy).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz