czwartek, 25 czerwca 2015

Po pierwsze: wysłuchać

Był czas kiedy jeździłam po Pannie Lulu i marudziłam, jak to ona potrafi marudzić. Teraz przechodzę okres posypywania głowy popiołem. Ok, po prosu mam refleksje.
Ostatnio zdarzyły się dwie sytuacje, które otworzyły mi oczy i spowodowały, że się zawstydziłam... nieco. Sytuacje były w miarę standardowe, znaczy często się takie coś u nas zdarza, choć bez happy endów, czyli morału: 
Sytuacja nr 1. Panna Lulu jest ze mną na placu zabaw przy przedszkolu. Już ją odebrałam i teraz bujam ją na huśtawce (twierdzi, że sama nie umie). Panienka karze mi iść na górkę. Mnie nie bardzo się chce, a poza tym nie podoba mi się jej ton, więc protestuję. Panienka zaczyna się wściekać. Proponuję, żebyśmy poszły razem - nie, albo ja pójdę, a ona do mnie dołączy - bez odpowiedzi. Idę więc, żeby przestała się pruć w nadziei, że do mnie przyjdzie. Nie przychodzi, stoję na górce jak debilka, wracam. Panna Lulu protestuje, bo nie doszłam do piasku. Po chwili ciskania gromów z obu stron idę na ten piasek w nadziei, że tym razem pójdzie za mną i problem się skończy. Nie idzie, ja wracam - ryk. Wkurzam się, zgarniam panienkę, wracamy do domu. Ryk jest w samochodzie jeszcze długo po tym jak stanęłyśmy pod domem.
Poczekałam aż się wyciszy i poszłam z nią pogadać. Wtedy powiedziała mi to, co naprawdę chciała mi powiedzieć na placu zabaw: żebym sobie poszła gdzieś dalej, bo ona chce bawić się sama. Ja oczywiście odebrałam to jako próba rozkazywania matce i badania granic. 
Czego się nauczyłam: że trzeba słuchać dziecka i pomagać mu sformułować myśli bardziej precyzyjnie, bo czasem samemu jeszcze nie potrafi. I nie jest dobrze zakładać coś z góry, zwłaszcza sugerować się narzuconymi sloganami, takimi jak choćby "przekraczanie granic".  
Sytuacja nr 2. Jest wieczór, kładziemy się spać, przed tym jednak trzeba umyć zęby. Panna Lulu często w tym momencie zaczyna grymasić. Tum razem zamiast robić to, co powinna napuszcza sobie wody do umywalki... zimnej... jest podziębiona. Interweniuję, najpierw tłumaczę, wylewam jej wodę, więc się wścieka. Jest już zmęczona i wymyśla sobie różne przeszkody...płacze i krzyczy... to dość powszechne... niestety. Mnie to zaczyna denerwować, brakuje mi cierpliwości, więc wychodzę, zaczynam zajmować się Stachem. Panna Lulu wpada do sypialni z płaczem, że ona chce myć zęby z mamą. Idę z nią, bo wiem, że mnie potrzebuje. Okazuje się, że ta umywalka pełna wody jest po to, żeby mogła sobie wypłukać usta po myciu zębów (niedawno się tego nauczyła, wcześniej połykała całą wodę). Wystarczyło przynieść jej kubeczek i konflikt został zażegnany.
Czasem trzeba wyjść i ochłonąć, dziecko też potrzebuje chwilę, żeby się wyciszyć. Najważniejsze jednak, żeby spróbować zrozumieć malucha i jego zachowania, czasem zupełnie dla nas abstrakcyjne, dla niego mają głęboki sens... ot różnice międzypokoleniowe.

środa, 17 czerwca 2015

Uwolnić matkę

Syn odstawiony... fizycznie... ale nie mentalnie. Przez tydzień było spokojnie, byliśmy nad morzem, Stach nawet piachu nie brał do buzi... ogólnie miło. Trochę go wietrzysko wkurzało i się wtulał w matkę, ale to był dopiero przedsmak. Spał z Maćkiem i tylko nad ranem wołał najpierw "kuku" (znaczy: sok poproszę), a potem "mama" i przychodzili do sypialni dam (bo ja z kolei spałam z Panną Lulu).
Po powrocie miał Stach jakiś kryzys, dostał temperaturę i od tego się zaczęło. Teraz nie odstępuje mnie o krok i nie wystarczy obecność, musi być bliskość i to totalna. Zachodzi mi drogę i żąda by go wziąć na ręce, wtula się w dekolt i nie daje się oderwać. Jak nie dostaje tego co chce to zaczyna się awanturować.
No właśnie, na marginesie dodam, że zaczął mu się bunt dwulatka chyba, bo jak mu coś nie odpowiada to się kładzie na podłożu (cokolwiek to jest: podłoga, trawa, ziemia, kostka betonowa w leśnym barze) i tupie nogami wyjąc. Wściekać to on się umie, czeka nas powtórka z rozrywki.
Oczywiście pozwalam mu się wtulać i sama też tulę, bo rozumiem, że potrzebuje. Nawet w toalecie biorę go na kolana... no trudno.
Ale najgorsze w tym nie jest to ciągłe wiszenie na matce i ograniczanie jej swobody ruchu, ale to, że jak matka zniknie, to problem też znika i syn jest super ekstra pogodny i zadowolony... i zrozumieć tu faceta.