wtorek, 29 grudnia 2015

Bunty i decyzje

Długo nie pisałam, a dużo się działo. Panna Lulu zaliczyła mega bunt przedszkolny, który doprowadził nas do nowego przedszkola - prywatnego i demokratycznego. Siedziałyśmy tam przez dwa dni razem i pierwszego dnia było fajnie (choć zimno), a drugiego już mniej i w związku z tym trzeciego próbnego dnia już nie było.
Wymyśliłam przedszkole demokratyczne, bo zastanawiałam się nad szkołą demokratyczną w perspektywie, ale w praktyce nie było tak fajnie jak mi się wydawało (a poza tym zimno), więc pewnie zrezygnujemy z tego pomysłu. Panna Lulu już drugiego dnia nie chciała tam iść, więc stwierdziłam, że nie ma co kombinować na siłę i wozić dziecko przez pół miasta i jeszcze płacić, jak i tak jej się nie podoba. W ogóle musimy przemyśleć kwestię szkoły podstawowej, ale mamy jeszcze na to czas... zdaję się , że nawet więcej niż planowaliśmy.
W każdym razie po tych eksperymentach panienka zdecydowała o powrocie do "starego" przedszkola i pokochała je jak nigdy. Chodzi bez problemu, chętnie... i nawet na kółko origami się zapisała. I jest tak super jak ja sobie wymarzyłam, czyli Panna Lulu chce, lubi i nie marudzi. Może potrzebowała porównania, a może zagrożenie zmianą wywołało taki efekt?
Panienka zaczęła też fajnie rysować. Do niedawna były wzory mniej lub bardziej abstrakcyjne, powstało też kilka głowonogów, a teraz normalnie ludziki jak się patrzy, domki, choinki i kwiatki. I jest szalenie dokładna (jak na takiego malucha), Maciek się śmieje, że dokładniejsza ode mnie.
Stach z kolei zaliczył bunt nocnikowy, który miał zdaję się związek z zaziebieniem pęcherza, choć niestwierdzonym naukowo (analiza moczu nic nie wykazała, ale możliwe, że już z tego wyszedł, kiedy się zdecydowałam na badanie). Na szczęście ten etap powoli się kończy, choć czasem jeszcze majtki są mokre.
Oprócz tego Stach strasznie się ostatnio denerwuje. Wkurza na wszystko, kładzie na ziemi, krzyczy... ogólnie trochę to olewamy. Okrzepliśmy w tych buntach i już nie robią na nas wrażenia. Możliwe, że problemem są bariery komunikacyjne, bo Stach cały czas gada mało i raczej po swojemu.
Jedzą dzieci niewiele, ale coś się ruszyło. Panna Lulu czasem nawet w przedszkolu zje drugie, Stach też jakiś kotlecik okazjonalnie, albo szpinak wciągnie. Zaczęły też zjadać kolację. Za to w Wigilię nie spróbowały niczego (jeszcze nie dotarło do nich, że przecież wszystkiego trzeba spróbować) i tylko jak dorwały czekoladę to... szybko zniknęła (bo mama zabrała:).