niedziela, 21 sierpnia 2011

Domeczek

Domeczek jest Maćka można rzec od pokoleń. A bardziej precyzyjnie ziemia – kupiona przez Maćkowego dziadka. Miał człowiek łeb na karku – piękny kawałek świata kupił :) Niedaleko domeczku są siedziby dziadków, wujków i kuzynostwa… dla wszystkich starczyło. I to jeszcze w mieście, jakieś 15 minut samochodem do centrum Łodzi (jak nie ma korków).
A sam domeczek mały, drewniany… uroczy. W zeszłym roku go ocieplaliśmy bo wicher szalał po izbie. Wtedy się chyba w Maćku zakochałam… był strasznie męski z tym młotkiem w ręku (a młotek bagatela 10 kg ważył!). I w ogóle wszystko robiliśmy sami (ja jako skromny pomocnik). Maciek miał koncepcję… wiedział co i jak. Na szczęście tak jak i ja, mój ukochany nie jest perfekcjonistą, więc wszystko poszło sprawnie i szybko. Fajnie jest sobie od czasu do czasu ciężko popracować fizycznie, psychika odpoczywa, jak nigdy. Pamiętam, że jako małą dziewczynka lubiłam pomagać tacie… doświadczenie zaprocentowało.
W tym roku też robiliśmy remont. Jakoś tak się najczęściej dzieje, że jak kobita w ciąże zachodzi, to się remonty zaczynają. Wielu moich znajomych to przerabiało… żeby zdążyć przed porodem, bo potem nie będzie czasu i głowy. W tym roku ocieplaliśmy podłogę i zmienialiśmy kuchnię. Tylko, ze niestety tym razem nie byłam pomocna… nic mi nie pozwalał robić :( Udawałam więc, że zarządzam :) Między innymi okiełznałam Maćkowe zapędy i namówiłam go żeby kupić gotowe szafki… bo chciał robić sam. Teraz mamy w kuchni piekarnik (jejku, jak ja za nim tęskniłam) i pralkę (do tej pory woziliśmy ciuchy do rodziców)… luksusy :)


Tylko gabaryty zaczęły nam przeszkadzać… marudzimy, że domeczek za mały. Bo jednoizbowy i z dzidziołkiem zrobi się ciasno. Fanaberie, w średniowieczu by się ty pomieściła dziesięcioosobowa rodzina… ech, standardy ciągle idą w górę :) Mamy nadzieje, że dostaniemy zgodę na budowę lub rozbudowę, ale sprawa się ciągnie. Sprawy urzędowe zawsze się ciągną… i miej tu zaufanie i szacunek do administracji państwowej.    

2 komentarze: