czwartek, 10 listopada 2011

Downshifting


Okazało się, że ktoś nazwał moją filozofię życiową… jeszcze w dodatku ją opisał :) Downshifting  czyli upraszczanie życia, zwalnianie i odłączanie się od peletonu wyścigu szczurów, zerwanie z obsesyjnym, niszczącym materializmem. To odejście od mieć, mieć, mieć – potrzeb wykreowanych przez korporacje i banki. To rezygnacja z życia na wysokich obrotach na rzecz życia dla siebie i bliskich. To zmiana pracy ze stresującej na mniej wymagającą, choć również gorzej płatną. Dzisiejsze media wmawiają nam, ze musimy robić oszałamiające kariery, bez tego nie mamy szans na samorealizację… bzdury. Tylko jeżeli brak nam pasji, zainteresowań, odskoczni czy rodziny musimy harować jak woły żeby się realizować. Oczywiście są tacy, którym pasje nie wystarczają (znam kilkoro)… ja do nich nie należę. Ja zwalniam, ja realizuję się jako mama, ekomama, blogerka, organizatorka życia codziennego, odkrywczyni nowych idei, czytelniczka, wędrowiec i…
Pracę w korporacji mam już za sobą. Za sobą mam też pracę po 12 godzin dziennie 7 dni w tygodniu. Kiedyś mnie to bawiło i cieszę się, że mam te doświadczenia, ale już więcej nie chcę. Nie chcę też zarabiać niewiadomo ile i wydawać jeszcze więcej. Nie potrzebuję kolejnej pary butów na obcasie, kolejnego telefonu z mnóstwem funkcji, z których nie będę korzystać, jeszcze jednego super komputera (mamy tego wystarczająco dużo w domu), już o telewizorze nie wspomnę (nie posiadamy i posiadać nie chcemy). Chcę za to jeszcze jedno dziecko :)     
Nie jest tak, że już zawsze będę siedzieć w domu i choć uważam się za dobrą kurę domową, to nie chcę się ograniczać tylko do tej roli. Potrzebuję wyzwań, a w domu w pewnym momencie ich zabraknie. Chcę jeszcze pracować, zarabiać, robić moją mini-karierę. Ale na pewno nie chcę wracać do biura, do etatu, do ośmiogodzinnego dnia pracy, do rutyny. Intensywnie myślę co miałabym robić. Przygoda z marketingiem mam nadzieje się nie powtórzy, bo jakoś mi się jego idea jako taka przestała podobać. Denerwuje mnie to bardziej lub mniej subtelne nakłanianie: kup, kup, kup. Stałam się alter. Mam nadzieję, że znajdę sposób żeby mieć czas na pracę, dla rodziny i dla siebie… coś wymyślę, mam jeszcze trochę czasu, a wyobraźnia pracuje.
Całe szczęście nigdy nie miałam większych problemów z oszczędzaniem. Rzadko się zdarza, że wydaję pieniądze na bzdury. Na szczęście Maciek jest w tym względzie do mnie podobny. Żyjemy sobie spokojnie, ciułamy sobie, odkładamy na najważniejsze dla nas rzeczy: na wakacje, bo oboje mamy głód podróży, na potrzeby Panny Lulu, na rozbudowę Domku. Nie chcemy żyć ponad stan. Dzięki takiemu podejściu poszukujemy rozwiązań ekonomicznych, co często jest równoznaczne z rozwiązaniami przyjaznymi naturze. Sporo rzeczy robimy sami: naprawy, remonty, niektóre przedmioty. Staramy się też być bardziej świadomymi konsumentami, nie ulegamy reklamie, czytamy etykiety, zastanawiamy się nad zasadnością zakupu. Nie robimy tego kosztem wyrzeczeń, po prostu nie pozwalamy, by korporacje kształtowały nasze potrzeby, sami je kształtujemy.

2 komentarze:

  1. Zdrowe podejście, trochę jakbym czytała o sobie (trochę, bo przygody z marketingiem nie zaliczyłam i pracowałam tylko 5 dni w tygodniu :)).

    OdpowiedzUsuń
  2. po 32 latach ciagle mowie- fajna jestes :)

    OdpowiedzUsuń