Okazało się, że
ktoś nazwał moją filozofię życiową… jeszcze w dodatku ją opisał :) Downshifting
czyli upraszczanie życia, zwalnianie i odłączanie
się od peletonu wyścigu szczurów, zerwanie z obsesyjnym, niszczącym materializmem.
To odejście od mieć, mieć, mieć – potrzeb wykreowanych przez korporacje i
banki. To rezygnacja z życia na wysokich obrotach na rzecz życia dla siebie i
bliskich. To zmiana pracy ze stresującej na mniej wymagającą, choć również
gorzej płatną. Dzisiejsze media wmawiają nam, ze musimy robić oszałamiające
kariery, bez tego nie mamy szans na samorealizację… bzdury. Tylko jeżeli brak
nam pasji, zainteresowań, odskoczni czy rodziny musimy harować jak woły żeby się
realizować. Oczywiście są tacy, którym pasje nie wystarczają (znam kilkoro)… ja
do nich nie należę. Ja zwalniam, ja realizuję się jako mama, ekomama, blogerka,
organizatorka życia codziennego, odkrywczyni nowych idei, czytelniczka, wędrowiec i…
Pracę w
korporacji mam już za sobą. Za sobą mam też pracę po 12 godzin dziennie 7 dni w
tygodniu. Kiedyś mnie to bawiło i cieszę się, że mam te doświadczenia, ale już
więcej nie chcę. Nie chcę też zarabiać niewiadomo ile i wydawać jeszcze więcej.
Nie potrzebuję kolejnej pary butów na obcasie, kolejnego telefonu z mnóstwem funkcji,
z których nie będę korzystać, jeszcze jednego super komputera (mamy tego
wystarczająco dużo w domu), już o telewizorze nie wspomnę (nie posiadamy i
posiadać nie chcemy). Chcę za to jeszcze jedno dziecko :)
Nie jest tak,
że już zawsze będę siedzieć w domu i choć uważam się za dobrą kurę domową, to
nie chcę się ograniczać tylko do tej roli. Potrzebuję wyzwań, a w domu w pewnym
momencie ich zabraknie. Chcę jeszcze pracować, zarabiać, robić moją
mini-karierę. Ale na pewno nie chcę wracać do biura, do etatu, do ośmiogodzinnego
dnia pracy, do rutyny. Intensywnie myślę co miałabym robić. Przygoda z
marketingiem mam nadzieje się nie powtórzy, bo jakoś mi się jego idea jako taka
przestała podobać. Denerwuje mnie to bardziej lub mniej subtelne nakłanianie:
kup, kup, kup. Stałam się alter. Mam nadzieję, że znajdę sposób żeby mieć czas
na pracę, dla rodziny i dla siebie… coś wymyślę, mam jeszcze trochę czasu, a wyobraźnia pracuje.
Całe szczęście
nigdy nie miałam większych problemów z oszczędzaniem. Rzadko się zdarza, że
wydaję pieniądze na bzdury. Na szczęście Maciek jest w tym względzie do mnie
podobny. Żyjemy sobie spokojnie, ciułamy sobie, odkładamy na najważniejsze dla
nas rzeczy: na wakacje, bo oboje mamy głód podróży, na potrzeby Panny Lulu, na
rozbudowę Domku. Nie chcemy żyć ponad stan. Dzięki takiemu podejściu
poszukujemy rozwiązań ekonomicznych, co często jest równoznaczne z rozwiązaniami
przyjaznymi naturze. Sporo rzeczy robimy sami: naprawy, remonty, niektóre
przedmioty. Staramy się też być bardziej świadomymi konsumentami, nie ulegamy
reklamie, czytamy etykiety, zastanawiamy się nad zasadnością zakupu. Nie robimy
tego kosztem wyrzeczeń, po prostu nie pozwalamy, by korporacje kształtowały
nasze potrzeby, sami je kształtujemy.
Zdrowe podejście, trochę jakbym czytała o sobie (trochę, bo przygody z marketingiem nie zaliczyłam i pracowałam tylko 5 dni w tygodniu :)).
OdpowiedzUsuńpo 32 latach ciagle mowie- fajna jestes :)
OdpowiedzUsuń