wtorek, 17 stycznia 2012

Stado


Przeczytałam w końcu „W głębi kontinuum” Jean Liedloff i tak jak myślałam – ach i och. To było jakby podsumowanie tego wszystkiego, czego się już naczytałam o bliskości, o noszeniu, o akceptacji, o instynktach. W skrócie – ta książka to relacja z pobytu Amerykanki w amazońskiej dżungli. Amerykanka zauważyła, że dzieci spędzające cały czas przy mamie nie płaczą, nie prężą się, nie mają kolek, są po prostu szczęśliwe. W przeciwieństwie do dzieci zachodniej cywilizacji, w której panowały ówcześnie przekonania, że nie wolno dziecka nosić, bo się przyzwyczai, należy dać mu się wypłakać i karmić o ściśle określonych porach. Nie trzeba chyba dodawać, że książka zrewolucjonizowała podejście do wychowania dzieci.
Z zawartymi w książce tezami i ideami spotkałam się już wcześniej, więc nie były dla mnie zaskoczeniem. Od czasu wydania „W głębi kontinuum” propagatorów rodzicielstwa bliskości namnożyło się… i całe szczęście. Opisy życia Indian – zgodnego z naturą, intuicyjnego i prostego dały mi jednak do myślenia. Poczułam, że czegoś mi brakuje, czegoś pierwotnego. Nasza cywilizacja pozamykała nas w domach i mieszkaniach, odgrodziła od innych. Zatęskniłam za stadem, za życiem blisko innych, wspólnym dzieleniu się troskami, rozwiązywaniu problemów, wychowywaniu dzieci.
Czasami mam tego namiastkę, kiedy spotykam się z przyjaciółkami i ich dziećmi, kiedy wspólnie zajmujemy się maleństwami, karmimy, chodzimy na spacery. Ale za mało tego. Mam nadzieję, że kiedy zrobi się ciepło, dni staną się dłuższe, a trawa zielona moje przyjaciółki będą częściej nas odwiedzać w naszym stumilowym lesie. Szkoda, że maćkowe kuzynostwo nie planuje się na razie rozmnażać, to by dopiero była wspólnota, nawet płot nas nie dzieli.

1 komentarz: