Szorstką skórę na nóżkach i ramionach zrzucałam z początku
na suchość powietrza i mróz. Tak też było z czerwonymi policzkami i pupą. Co
prawda po dżemiku truskawkowym (kupiłam sobie taki pyszny dżemik, ach) było
gorzej, ale nadal utrzymywałam, że to pewnie za sucho, za gorąco i skóra
maleństwa za wrażliwa. Maciek twierdził, że to alergia – sam miał, więc doświadczony.
Zaczęłam więc eliminować. Najpierw owoce – truskawki, maliny
(w formie przetworów), cytrusy. Podejrzewałam nawet cynamon, choć raczej nie
jest szczególnie uczulający. Cały czas policzki były czerwone. Nad ranem było
lepiej, wieczorem najgorzej. Na skórze zaczęły się pojawiać suche czerwone
miejsca. Zrobiło się nieciekawie.
Zaczęłam analizować co jem i wyszło na to, że trzeba
wyeliminować to, co jadam codziennie, bez czego nie potrafię wyobrazić sobie
śniadania… padł na mnie blady strach… muszę wyeliminować nabiał. Uwielbiam
mleko, potrafię wypić 2 litry kawy zbożowej z mlekiem, zjeść wielki kubek
jogurtu, pajdę chleba grubo posmarowanego masłem, poranne kanapki bez twarożku
się nie liczą… co ja teraz pocznę? Ok. wzięłam się w garść, kupiłam sobie serek
kozi, zrobiłam pastę z oliwek, zaczęłam przeglądać wegańskie przepisy (tam
najłatwiej o dania bez nabiału). Na szczęście jestem optymistką, stwierdziłam,
że przynajmniej zacznę poznawać nowe smaki. Miałam też nadzieję, że okaże się,
że to wcale nie alergia na mleko krowie.
Niestety, próba prowokacyjna pokazała, że to jednak to.
Przez 5 dni nie jadłam nabiału – poprawiło się, skóra się wygładziła, z
policzków zniknęła czerwień. Potem przez dwa dni wróciłam do kawy z mlekiem i
twarożków – problemy wróciły.
Czego się nie robi dla dziecka… nie jem nabiału, wołowiny,
czekolady mlecznej – wszystkiego co mogłoby zawierać
krowie białka. Czytam wszystkie etykiety i moja dieta drastycznie się kurczy,
zwłaszcza jeżeli chodzi o słodycze. Na szczęście kozie sery mi zasmakowały,
gorzej z mlekiem sojowym – jest dość paskudne, ale może się przekonam. W górach
kupowałam owcze oscypki, ale chyba były oszukane, bo Pannę Lulu znowu wysypało,
chyba, że to jeszcze coś innego… ech.
Za jakiś miesiąc znowu spróbuję, może minie (to się zdarza),
albo okaże się, że to nie to. Ale na razie drastyczna dieta… nie, nie
przepraszam… odkrywanie nowych smaków.
My niestety też bezmlecznie :(. Mleko sojowe dobrze znoszę ale margaryna to klątwa nad klątwami. Do tego żadnych ale to żadnych przypraw oprócz koperku i tymianku bo nasilają, i tak już straszliwe, kolki (zwłaszcza pieprz) plus dieta cukrzycowa i wylądowałam w szponach warzyw na parze i indykiem na parze :(.
OdpowiedzUsuńWytrwałości życzę bo prosto nie jest!
do margaryny nikt mnie nie przekona (chyba, że w ciastach), w ostateczności używam oliwę z oliwek - prosto na chleb, kombinuję też z kozimi serkami i pastą z oliwek (miksuję czarne oliwki z ziarnami słonecznika, oliwą i przyprawami) - dają radę, choć do masła tęsknię
OdpowiedzUsuńCzyli Atopia pod kontrolą;-)
OdpowiedzUsuńech, kubki smakowe wymieniaja się co 10 do 14 dni. ze wszystkiego można zrezygnować w ciągu dwóch tygodni ;) ale ja jakos szykuje się do porzucenia kawy, ale nie mogę się zmusić ;)
OdpowiedzUsuń