Przygotowując
się do dumnej roli matki rozszerzającej dietę niemowlęciu sięgnęłam do różnych
mądrych książek, czasopism i Internetu oczywiście. Nigdzie tak jakoś kawa na
ławę nie zostało napisane co i jak krok po kroku. Tabelki niby lubię, ale ta od
rozszerzania diety mnie nie ujęła.
Panna Lulu,
dziecko na cycu chowane, nie chciała butelki nawet oglądać, nie mówiąc już o
włożeniu jej do buzi. A matka karmiąca, jak wiadomo, do pracy poszła (co prawda
raz w tygodniu na 4 godziny, ale zawsze) i jakoś dziecko trzeba było karmić, bo
głodne. Więc matka karmiąca zaczęła szukać co by tu można było niemowlęciu
podać, choć niby wyłącznie na cycu miało być do końca 6 miesiąca.
Wyczytałam, że
warto dziecko dokarmiać w 5 lub 6 miesiącu kaszką z glutenem, bo zmniejsza to
ryzyko zachorowania na celiakię i cukrzycę typu I. Podobno wpadli na to polscy
dietetycy – tym bardziej ochoczo przystąpiłam do rozszerzania. Wielkie
korporacje panujące na rynku kaszek i słoiczków jeszcze nie podążyły za tymi
zaleceniami, więc o kaszki z glutenem błyskawiczne, słodzone, barwione z
glutaminianem sodu jeszcze nas nie zalały. W naszym domu znalazła się więc
kaszka manna bio pełnoziarnista.
Ogólnie moje
założenie jest takie – Panna Lulu będzie jadła pokarmy jak najbardziej
naturalne, bez konserwantów, bez pestycydów, bez nawozów sztucznych,
dodatkowego cukru i innych świństw (biedne dziecko). Nie będzie też jadła
słoiczków, tylko mamine zupki – wyjdzie jej to na zdrowie. Dlatego kaszka manna
musiała być bio, organiczna, ekologiczna, och i ach. Do pełnoziarnistości nie
byłam przekonana, bałam się, że może być dla maleństwa za ciężkie, ale innych
nie było. Potem natknęłam się na kaszki typowo dla niemowląt (oczywiście bio) i
też były z pełnego przemiału, więc wątpliwości się rozwiały (kupiłam na zapas
ryżową). Zresztą Panna Lulu dobrze tę kaszkę toleruje.
Początki były ciekawe.
Najpierw trzeba było kaszkę ugotować, w zaleceniach było pół łyżeczki. Niestety
nie dysponowałam naparstkiem, wzięłam od mamy najmniejszy garnuszek jaki miała
i nalałam trochę wody i dodałam całą łyżeczkę kaszki myśląc zawczasu o
możliwych stratach (myślenie perspektywiczne się opłaciło). Gotowało się i
gotowało zanim odparowało do przyzwoitej konsystencji. Potem dodałam trochę
odciągniętego mleka i znowu zrobiło się rzadkie. Trudno. Panna Lulu i tak na
początku większość wypluwała, choć zdawała się być całkiem zainteresowana nową
formą posiłku i łyżeczką. Musiała się nauczyć jak to się je.
Tak było
miesiąc temu. Potem spróbowałam samej kaszki z wodą (próbowałam, smakowało mi,
dziecka nie katowałam), bo odciągać nie lubię i gotować laktatora mi się nie
chciało. Doszło do tego, że Panna Lulu pochłaniała całą porcję, aż jej się uszy
trzęsły. Oczywiście część lądowała na śliniaku, ale dzień po dniu coraz mniej.
Babciom i dzidkom szło trochę gorzej ale dziecko już nie głodowało, kiedy
wyrodna matka spełniała swoje chore ambicje zawodowe.
Ostatnio postanowiłam
dodać trochę urozmaiceń, kończy się szósty miesiąc, czas na poważne jedzenie. W
sklepie ekologicznym zakupiłam jabłka i marchewkę. Eksperymenty z jabłkiem
trwają, Panna Lulu głównie nim pluje i się krzywi niesamowicie. Nie wiem czy za
kwaśne, czy konsystencja nie ta. Mieszam z kaszką i gotowane i starte surowe –
khe, pfe, ble – udaje, że zaraz puści pawia. Z gotowanymi jest trochę lepiej,
mam nadzieję, że się przyzwyczai. Z marchewką jest lepiej. Za pierwszym razem też
marudziła, ale była bez kaszki i grudki były. Teraz leję więcej wody i blenderowi
udaje się rozdrobnić marchewkę należycie. Potem odparowuję do odpowiedniej
konsystencji.
A jak skończy
pół roku dostanie pierwszą „prawdziwą” zupkę marchewkowo-ziemniaczaną… mniam –
zamiast prezentu:)
Jest tylko
jeden problem z tym rozszerzaniem diety, Panna Lulu nie lubi dźwięku blendera,
boi się go i wyje głośniej niż on. Trzeba będzie jakoś ją z tym oswoić. I tak
mam lepiej – syn mojej przyjaciółki boi się suszarki i biedaczka musi chodzić z
mokrą głową.
kryska od miesiaca zajada sloiczki, paranoja samemu przygotowywac w tak wczesnej formie- nie dosc ze zdrowe jedzenie nieludzko drogie, i tak nie wyrabiam z czasem. sloiczki rulez!! i jak na razie mloda odmowila zjedzenia szpinaku (w UK) i polskiej dyni ( w domu uwielbia dynie...hmm). sama zaczne gotowac jak bedzie mogla gryzc i nie trzeba robic calkowiej papki.
OdpowiedzUsuńa myślałaś o kaszach holle? można dodać odciągniete mleko w takiej temperaturze, która nie zabija właściwości odżywczych. i jest spory wybór, smaki tylko naturalne. no i u nas mieszanie kaszy z czymkolwiek skutkowalo pluciem. za to jabłko w cąłosci i ze skórką, umyte to była zabawa na ponad godzinę :)
OdpowiedzUsuństaram się dla Panny Lulu robić wszystko co najlepsze, ale w kwestii odciągania mleka mam mały problem - nie lubię i nie chce mi się
OdpowiedzUsuńkupiłam jakąś eko - kaszkę i jak tylko będę mogła będę jej to robić z mlekiem modyfikowanym - nic złego się mam nadzieję nie stanie:)
a papki wcina aż jej się uszy trzęsą, tylko za brokułem nie przepada
Jesli kasza na wodzie jej nie przeszkadza, to dlaczego by nie? Ja unikalam mm ze wzgledu na obrzydzenie kompletnym brakiem poszanowania zasad etyki biznesu :(
OdpowiedzUsuń