środa, 21 stycznia 2015

Smarkacz

Doszło do tego, że Panna Lulu nie była w przedszkolu aż 4 tygodnie. Miało to oczywiście związek ze świętami, przerwami, ale też i z katarem. Do tego stopnia, że w pierwszy dzień Świąt pojechałyśmy na pogotowie, bo panienkę ucho bolało. Na szczęście nic poważnego. Poszła po tym wszystkim do przedszkola, tydzień i .... katar.
Ale przestałam się przejmować. Kilka razy zatrzymałam ją w domu z nadzieję, że przejdzie, ale niewiele to dawało. Teraz zamierzam wysyłać dziecko z katarem do oporu, bo okazało się, że katar nie jest wcale taki zły...
Znajomi mają pod Warszawą lekarza, który stosuje metody naturalne (wspominałam o smarowaniu smalcem) i ja w takie rzeczy wierzę. Tenże lekarz stwierdził, że katar jest najnormalniejszą w świecie reakcją organizmu na występowanie w środowisku dziecka wirusów. Reakcją obronną, a nie objawem choroby. Bo Panna Lulu nie jest chora, tylko jest smarkaczem. I mi ulżyło.
Na zebraniu w przedszkolu pogadałam z kilkoma mamami i dowiedziałam się ile to chorób ominęło moje dzieci: szkarlatyna, bostonka, jelitówka. Czyli jednak panienka i Stach są silni i odporni, a katar "nic to".
Panna Lulu w przedszkolu się rozwija niewątpliwie, w myśli, mowie, uczynku i zaniedbaniu. Z jedzeniem kiepsko, ale zupy raczej lubi, a na drugim to mi za bardzo nie zależy, zwłaszcza na mięsie, które Panna Lulu omija szerokim łukiem. Podobno nie umie drzeć papierków, za to radzi sobie dobrze z plasteliną (z którą inne dzieci mają problem). Do wystąpień publicznych nie ma zbytniego drygu - zobaczymy jak wypadnie dzisiejsze przedstawienie na dzień babci i dziadka.
I już nie pamiętam co jeszcze miałam napisać, może przypomni mi się w przyszłym miesiącu:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz