wtorek, 26 marca 2019

Przedszkole w PRL

Znów gościnny post mojej mamy. Wspomnienia z przedszkola... ideowej placówki PRL. Ja przede wszystkim pamiętam serwatkę, którą nas pojono i która wywoływała u mnie odruch wymiotny. 

Przedszkole w PRL

Była to instytucja bardzo popularna, dostępna, uważana za jedną z cennych zdobyczy nowego socjalistycznego ustroju, w którym kobiety powszechnie garnąc się do pracy musiały gdzieś „podrzucać” swoje dzieci. Po wykorzystaniu 3– miesięcznego urlopu macierzyńskiego takim miejscem był najpierw żłobek

W naszych rodzinach - mojej i Sławka żłobek nie wchodził w grę. Babcie dzielnie wychowywały swoje wnuczęta, ale już po osiągnięciu przez nie trzech lat czyli wieku przedszkolnego, przedszkole jawiło się jako coś oczywistego. Nie pomagały płacze i marudzenia, dzieci zaprowadzano do przedszkola i już. 

Osobiście kiepsko wspominam przedszkole. To, że odprowadzała mnie do przedszkola i przyprowadzała ukochana babcia jeszcze bardziej wyostrzało perspektywę kilku okropnych godzin, które były przede mną. Nie mam żadnych miłych wspomnień, najwyraźniej zajęcia przedszkolne były nieciekawe i monotonne. W pamięci pozostały wydarzenia niemiłe – wciskane na siłę posiłki, których nie znosiłam, chłopaki ciągnące dziewczynki za warkocze. Najmniej sympatyczny moment - nie znosiłam żółtego sera, a przedszkolanka uparła się, że nie odejdę od stołu póki go nie zjem. Skończyło się posiusianiem w majtki (cały czas siedziałam za stołem) i dopiero babcia wyzwoliła mnie z tej opresji.

Magdusia też została oddana do przedszkola jak skończyła trzy lata. Największe wówczas blokowisko łódzkie czyli Retkinia w której mieszkaliśmy, nie dawało szans na zdobycie miejsca w przedszkolu. Dzięki niezbędnym wówczas „znajomościom” udało się umieścić Magdusię w przedszkolu w dosyć odległym od naszego domu. Oczywiście Magda też nie lubiła, podobnie jak kiedyś jej rodzice, przedszkola. 



Pamiętam jak pierwszego dnia machając workiem z pantoflami i podskakując podśpiewywała „ idę do przedszkola” , zaś drugiego dnia płakała w oknie. Najbardziej upiornym momentem w dniu przedszkolnym był obowiązek spania po obiedzie. Nasza córeczka już od drugiego roku życia nie sypiała w ciągu dnia i ten przymus był dla niej dołujący – leżała przez dwie godziny i darła na małe kawałeczki chusteczkę do nosa. 

Sławek, który już wówczas miał więcej czasu (prywatny biznes) odbierał ją wobec tego o 12. Spędzała więc w przedszkolu raptem 3 godziny dzienne – od 9 do 12. Nie pamiętam, aby się w nim dużo działo – największą atrakcją dla dzieci były chyba zabawy karnawałowe. Magdusia nie zdołała się z nikim zaprzyjaźnić, nie przynosiła z przedszkola żadnych swoich prac. 

Ubolewałam, ku oburzeniu wrogów przedszkola - męża i córki, że nie spełniło ono, wobec tak śladowej obecności Madgusi, roli uspołecznienia mojej jedynaczki. Co ciekawe jak Magda sama została mamą to oczywiste dla niej było posłanie dzieci do przedszkola. 

Dziękuję mamo!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz