Znów gościnny post mojej mamy. Wspomnienia z przedszkola... ideowej placówki PRL. Ja przede wszystkim pamiętam serwatkę, którą nas pojono i która wywoływała u mnie odruch wymiotny.
Przedszkole w PRL
Była to instytucja
bardzo popularna, dostępna, uważana za jedną z cennych zdobyczy
nowego socjalistycznego ustroju, w którym kobiety powszechnie garnąc
się do pracy musiały gdzieś „podrzucać” swoje dzieci. Po
wykorzystaniu 3– miesięcznego urlopu macierzyńskiego takim
miejscem był najpierw żłobek
W naszych rodzinach
- mojej i Sławka żłobek nie wchodził w grę. Babcie dzielnie
wychowywały swoje wnuczęta, ale już po osiągnięciu przez nie
trzech lat czyli wieku przedszkolnego, przedszkole jawiło się jako
coś oczywistego. Nie pomagały płacze i marudzenia, dzieci
zaprowadzano do przedszkola i już.
Osobiście kiepsko wspominam
przedszkole. To, że odprowadzała mnie do przedszkola i
przyprowadzała ukochana babcia jeszcze bardziej wyostrzało
perspektywę kilku okropnych godzin, które były przede mną. Nie
mam żadnych miłych wspomnień, najwyraźniej zajęcia przedszkolne
były nieciekawe i monotonne. W pamięci pozostały wydarzenia
niemiłe – wciskane na siłę posiłki, których nie znosiłam,
chłopaki ciągnące dziewczynki za warkocze. Najmniej sympatyczny
moment - nie znosiłam żółtego sera, a przedszkolanka uparła się,
że nie odejdę od stołu póki go nie zjem. Skończyło się
posiusianiem w majtki (cały czas siedziałam za stołem) i dopiero
babcia wyzwoliła mnie z tej opresji.
Magdusia też
została oddana do przedszkola jak skończyła trzy lata. Największe
wówczas blokowisko łódzkie czyli Retkinia w której mieszkaliśmy,
nie dawało szans na zdobycie miejsca w przedszkolu. Dzięki
niezbędnym wówczas „znajomościom” udało się umieścić
Magdusię w przedszkolu w dosyć odległym od naszego domu.
Oczywiście Magda też nie lubiła, podobnie jak kiedyś jej rodzice,
przedszkola.
Pamiętam jak pierwszego dnia machając workiem z
pantoflami i podskakując podśpiewywała „ idę do przedszkola”
, zaś drugiego dnia płakała w oknie. Najbardziej upiornym
momentem w dniu przedszkolnym był obowiązek spania po obiedzie.
Nasza córeczka już od drugiego roku życia nie sypiała w ciągu
dnia i ten przymus był dla niej dołujący – leżała przez dwie
godziny i darła na małe kawałeczki chusteczkę do nosa.
Sławek,
który już wówczas miał więcej czasu (prywatny biznes) odbierał
ją wobec tego o 12. Spędzała więc w przedszkolu raptem 3 godziny
dzienne – od 9 do 12. Nie pamiętam, aby się w nim dużo działo –
największą atrakcją dla dzieci były chyba zabawy karnawałowe.
Magdusia nie zdołała się z nikim zaprzyjaźnić, nie przynosiła z
przedszkola żadnych swoich prac.
Ubolewałam, ku oburzeniu wrogów
przedszkola - męża i córki, że nie spełniło ono, wobec tak
śladowej obecności Madgusi, roli uspołecznienia mojej jedynaczki.
Co ciekawe jak Magda sama została mamą to oczywiste dla niej było
posłanie dzieci do przedszkola.
Dziękuję mamo!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz