wtorek, 29 maja 2012

Ja, mama

Ten post miał powstać na Dzień Matki, ale ostatnio mam spore zaległości. Dużo się dzieje, mam mnóstwo na głowie, a Panna Lulu nie chce spać:)
Stale mam poczucie, że to co się dzieje, macierzyństwo, dziecko, jest niesamowite. Taki mały człowiek urodził się i rośnie, rozwija, zmienia z dnia na dzień. Czuję się absolutnie wyjątkowa, jakbym była jedyną matką na świecie, jakby tylko mnie to spotykało. Taka niesamowita miłość, czułość, szczęście. A potem myślę, że przecież to jest takie zwyczajne, powszechne, że tyle osób ma dzieci, że też się z tego cieszą. Ale chwila... czy oni wszyscy to wiedzą, czy zdają sobie sprawę jakie to jest cudowne? Mam nadzieję.
Moja córka jest moim guru, prowadzi mnie za rękę przez świat. To ona pokazała mi co jest naprawdę dobre, jak powinnam żyć, co robić. To ona uświadomiła mi najważniejsze cele. Postanowiłam zwolnić, zmienić nastawienie do świata i priorytety, przemyśleć i przewartościować wiele spraw. Dzięki niej moje życie jest harmonijne, praktycznie pozbawione stresu, czuję się szczęśliwa i w pewnym sensie spełniona.
Moja mama stwierdziła, że złagodniałam. Nie wkurzam się tak łatwo jak kiedyś, jestem cierpliwa i cały czas ćwiczę tę cechę (wiem, że będzie mi jeszcze potrzebna). Łatwiej się dogaduję z ludźmi, mam wrażenie, że ich lepiej rozumiem.
Nie poświęcam się Pannie Lulu całkowicie. Staram się robić też coś wyłącznie dla siebie, byleby to nie działo się jej kosztem. Nie jestem nadopiekuńczą szaloną matką zrywającą się na równe nogi przy każdym kwiknięciu dziecka. Staram się rozbudzać w niej samodzielność, nie jestem na każde zawołanie. Ale kiedy tylko Panna Lulu ma potrzeby, staram się je zaspakajać.
Obserwuję różne osoby, znajomych bliższych i dalszych. Jedni szczęśliwi, inni miotają się nie mogąc znaleźć swojego miejsca. Nie ma uniwersalnych recept, nie każdy nadaje się na rodzica, ale mnie macierzyństwo bardzo zmieniło... na lepsze.

wtorek, 22 maja 2012

Matka Polka kontra kura domowa

Mam rozdwojenie osobowości, koszmarne. Jestem mamą i chcę jak najwięcej czasu spędzać z moją córeczką, bawić się z nią, nosić, przytulać, karmić, chodzić na spacery. Niestety jestem też kurą domową, panią na włościach, które trzeba omieść, pozmywać, wypucować. Te dwie natury walczą we mnie o czas im poświęcony.
Lubię mieć porządek, nie jakiś tam przesadny, daleko mi do pedanterii. Taki ład mniej więcej. Żeby się ciuchy nie walały po całym domu, żeby podłoga była czysta, żeby umywalka się nie lepiła od brudu. Nic specjalnego. A jednak coraz trudniej utrzymać wszystko w satysfakcjonującym stanie... choć domek niewielki. Maciek niestety rzuca mi jedynie kłody pod nogi i ubrania gdzie popadnie.
Matka Polka dochodzi do głosu i mówi stanowcze "nie", a może to Panna Lulu mówi "nie"? Dziecko jest najważniejsze i trzeba mu poświęcić czas. Bo ostatnio Panna Lulu mało śpi w dzień, praktycznie wyłącznie na spacerze, więc nie mogę tego czasu wykorzystać na doprowadzaniu domu do jako takiej formy. Jak zasypia o 7 wieczorem, po kąpieli, to już mi się sprzątać nie chce, wolę ten czas poświęcić Maćkowi, albo dobrej książce.
Czasem Panna Lulu uczestniczy w porządkach. Leży sobie na kocu na podłodze i obserwuje, niestety szybko się nudzi, a odkurzacz już nie działa usypiająco jak kiedyś. Porzucam ją na chwilę, ale myślę sobie, że pierwotna kobieta taż musiała to robić od czasu do czasu, non-stop z dzieckiem się po prostu nie da. Odkładała na kamieniu i robiła coś w pobliżu mając malucha na oku. To prawie tak jak ja:)
Dość dzielnie znosi prasowanie. Jeszcze mogę sobie pozwolić położyć ją na stole (nie jest jeszcze na tyle ruchliwa żeby spaść), wtedy obserwuje mamę w akcji. Uczy się - niedługo przekażę jej obowiązki, bo za prasowaniem szczerze nie przepadam:)
Ostatnio wróciłam do chusty, bo Pannie Lulu zdarza się w niej zasnąć, poza tym można coś zrobić w domu - ugotować, albo pozmywać. Chusta jak zwykle okazała się lekiem na całe zło, Panna Lulu ją uwielbia i mam trochę wyrzuty sumienia, że ją rzuciłam w kąt na jakiś czas.
Niedawno pojawiła się pomoc, spadła mi z nieba. Mama Maćka jest na emeryturze, ale jeszcze zdarza jej się dorabiać. Postanowiła jednak zająć się ogródkiem (bez niej działka byłaby zapuszczona niemiłosiernie) i sezonowo zrezygnować z dorabiania. Dzięki temu ma większy kontakt z wnuczką, a ja chwile dla siebie... to znaczy dla domu.
 

niedziela, 20 maja 2012

Skoczek

Panna Lulu kończy dzisiaj 8 miesięcy. Rośnie nam dziecko jak na drożdżach. Zaczyna nosić rozmiar 74, a niedawno pływała w 54. Ale cały czas jest maleństwem, szczuplutkim, odchowanym na maminej piersi. 
Przez ostatni miesiąc dokonał się pewnego rodzaju skok rozwojowy. Panna Lulu zaczęła gaworzyć, tak naprawdę. Wreszcie składa sylaby. Do tej pory były skrzeki, piski i pohukiwania. I to tak od razu. Rano było "ajajaj", a wieczorem... no własnie, moja córka zrobiła mi przykry dowcip i jej pierwszym słowem było... "tata". Maciek urósł z dumy, a ja... nie przejęłam się zbytnio. Bo mimo, że miło byłoby usłyszeć "mama" (do tej pory jeszcze się Pannie Lulu nie zdarzyło), to wiem, że maleństwo nie jest jeszcze świadome znaczenia wypowiadanych "słów". 
Poza tym Panna Lulu miała ostatnio kilka epizodów "tylko mama". Nie mogłam jej na chwilę zostawić, bo był ryk. Trochę budujące, że jest się dla maluszka najważniejszą osobą na świecie, ale również upierdliwe. Na szczęście minęło. Panna Lulu na razie jeszcze nie boi się obcych, chętnie zostaje z dziadkiem i babcią. Może jej tak zostanie. Ja byłam bardzo nieśmiałym dzieckiem i nie było to wcale fajne.
Siedzi Panna Lulu coraz pewniej, trzeba trochę asekurować, ale lada chwila złapie równowagę. Wraz z umiejętnością siadania postanowiłam zacząć eksperymenty nocnikowe. Nie mam ambicji, że zaraz wyjmę pieluchę, ale chcę, żeby się przyzwyczajała. Jednego dnia jet więcej sukcesów, innego mniej. Często nie zdążam, bo Panna Lulu własnie zrobiła siusiu (na tetrze czuć takie rzeczy)... no cóż. 
Wreszcie zaczęła się obracać. Na twardym i miękkim. Już się obawiałam, że leń mi rośnie śmierdzący, ale nie. Oczywiście, żeby się obrócić musi być dobry pretekst... zawsze się jakiś znajdzie.    
Wprowadzam coraz to nowe składniki do diety Panny Lulu. Trochę cierpimy na niewielki wybór płodów rolnych w sklepach ekologicznych, ale lada chwila pojawią się nowalijki. Na szczęście nie mamy problemów z jedzeniem. Panna Lulu nie przepada za kilkoma jedynie składnikami. Nie bardzo smakuje jej brokuł i seler. Czasem pluje też tartym jabłkiem.
Zęby idą... chyba. W każdym razie Panna Lulu marudna ostatnio trochę jakby bardziej. W nocy budzi się często dwa razy. Na szczęście od razu zasypia dalej i zaspana matka może również wrócić w objęcia morfeusza. Było lepiej, ale i tak z opowieści wiem, że mamy całkiem dobrze. Syn mojej przyjaciółki budzi się o 5 i nie ma mowy, żeby spał dłużej. Panna Lulu potrafi pospać nawet do 8. 
A ja trochę zarobiona jestem. Panna Lulu śpi coraz mniej, a ja nie dość że lekcje muszę przygotować, to jeszcze imprezę organizuję. No dobra przyznam się... własne wesele organizuję:)


niedziela, 13 maja 2012

Naturalna higiena niemowląt

Zdaję się, że kiedyś komuś nie chciało się prać i prasować pieluch i wymyślił, żeby podstawiać maluchom nocnik już od pierwszych dni. Dziecko przyzwyczaja się do wiaderka, potem nocnika lub nawet sedesu i w momencie, kiedy zaczyna kontrolować swoją fizjologię bez problemu można przestać używać pieluch. Przynajmniej w teorii, choć mamy, które stosują naturalną higienę niemowląt, bardzo ją polecają i twierdzą, że w praktyce sprawdza się doskonale. Największym plusem tej metody jest nawiązanie kontaktu z dzieckiem, odczytywanie jego sygnałów i pogłębienie więzi. Cała filozofia polega bowiem na tym, żeby wysadzić je w odpowiednim momencie.
Nie stosowałam tej metody od pierwszych dni. Za późno zorientowałam się jak można tę metodę zastosować u najmłodszych. Poza tym wydaje mi się to mocno skomplikowane, no cóż trochę egoizmu we mnie jeszcze zostało.
Odczekałam do momentu kiedy Panna Lulu zacznie siadać i zakupiłam nocnik. Wiem, że to za wcześnie, żeby zaczęła korzystać tylko z niego, jeszcze nie kontroluje do końca swoich potrzeb, ale niech się przyzwyczaja. Podobno warto zacząć wcześniej - koło 4 miesiąca - wtedy dziecko łatwiej się przyzwyczaja, wtedy trzeba eksperymentować z wiaderkiem.
Panna Lulu nocnik zaakceptowała, nawet polubiła. Siedzi sobie sama... dumna, że siedzi. Kilka razy udało jej się coś wyprodukować, ale bez specjalnej świadomości o co w tym wszystkim chodzi. Staram się sadzać ją regularnie - po przebudzeniu, po jedzeniu (czasem też przed) i przed kąpielą. Oczywiście również wtedy, gdy widać, że się pręży i chce kupkę. Nie chcę jej do nocnika zniechęcać, więc sadzam ją tylko na chwilę. To pewnie trochę osłabia skuteczność, ale Panna Lulu jest szczuplutka i trochę wpada do środka.
Mam nadzieję, że dzięki temu Panna Lulu szybko zacznie kontrolować swoją fizjologię i będzie można zrezygnować z pieluch. Obawiam się jedynie o moją konsekwencję w działaniu, mogę wszystko zaprzepaścić. Oczywiście kwestia prania i zmieniania pieluch też jest istotną motywacją :)   


niedziela, 6 maja 2012

Wszystkie imiona Panny Lulu


„Jeszcze ci nie wymyśliłam najpiękniejszej nazwy” – tak śpiewam Pannie Lulu przed zaśnięciem słowami Agnieszki Osieckiej. I wymyślam te nazwy, imiona, przezwiska, bo lubię, bo jakoś się składa. W zależności od sytuacji, od lotności umysłu i nowych umiejętności mojej córeczki. I tak oto:
Panna Lulu – artystyczny przydomek blogowy, używany praktycznie tylko tutaj, ewentualnie przez znajomych blogo-czytelników.
Łucja – imię prawdziwe, tak będzie miała w dowodzie, paszporcie i prawie jazdy. Długo zastanawialiśmy się nad imieniem dla córki. Zależało nam, żeby nie było zbyt popularne, żeby się ładnie odmieniało i zdrabniało i fajnie brzmiało po angielsku (gdyby dziecko chciało kiedyś pojechać w świat). Łucja to imię, które spodobało mi się w dzieciństwie, kiedy to wczytywałam się w fantastyczny świat Narnii.
Lusia, Luśka, Lusieńka – takie zdrobnienia stosujemy, inaczej trudno. Zdaję sobie sprawę, że rodzice nazywają tak również dziewczęta o innych imionach.
Kluseczka – był moment kiedy Panna Lulu nabrała trochę kształtów i stała się małym pulpecikiem. Od tamtego czasu nazywana jest przeze mnie Kluseczką. Obecnie można by ją ją porównać co najwyżej do penne rigate:)
Marudek – paskudek – czasem trzeba zastosować coś mocniejszego, nie ma rady.
Wiertarka – wierci się Panna Lulu nieprzeciętnie, zwłaszcza w nocy.
Wyjątek – jak urocze dziewczę zaczyna wyć i jeszcze mnie to nie denerwuje.
Wrzaskun – a to jak już tracę cierpliwość.
Miotacz smoków – miotać to Panna Lulu lubi, nie tylko smokiem i na duże odległości.
Kocożerca – jak się nada, to nawet koc można pożreć, tak przynajmniej uważa nasza córeczka. Kocażerca zamienia się często w śpiworkożercę, smokożercę, bluzkożercę… i tak dalej… i tak dalej.
Koparka – kopnąć Panna Lulu potrafi, nogami zarzuca i wierzga, panowie muszą szczegónie uważać
Żmijka – kiedyś nazywana tak ze względu na swą szczupłość i długość, obecnie doszło do tego jeszcze wicie – jakby tańczyła salsę na leżąco.