środa, 31 października 2012

Przebranżowienie


Kiedy zostaje się mamą przechodzi ochota na siedzenie po 8 - 10 godzin w pracy, przy biurku, pod czujnym okiem szefa, często drżąc ze strachu, czy aby na pewno uda się osiągnąć założone cele, czy się gdzieś nie popełniło błędu. Na szczęście jest macierzyński, kilka miesięcy, ale i to dobre. Premier obiecał wydłużyć do roku... ciekawe. Potem można niby na wychowawczy, ale nie każdego stać. Większość mam musi wrócić do kieratu. Jest nieźle jeżeli tę swoją pracę lubi, a maleństwo można zostawić z kimś zaufanym (jestem przeciwnikiem żłobków). Czasem można na niepełny etat, to też jest jakieś wyjście.
Sporo mam jednak kombinuje, zakładają firmy, zmieniają zawód. Moja koleżanka na przykład założyła sklep internetowy. Przy okazji polecam: www.ilookandcook.pl - znajdziecie tam piękne akcesoria kuchenne dla siebie i dla dzieciaków, żeby czerpać jeszcze więcej przyjemności ze wspólnego pichcenia:) Wypróbuję jak mi Panna Lulu podrośnie, na razie planuję wprowadzać ją powoli w ten świat przy pomocy masy solnej.


A ja zdecydowałam się na przebranżowienie w trochę w inny sposób. Z wykształcenia jestem biologiem i psychologiem (lubiłam studiowanie), z doświadczenia marketingowcem, byłam też nauczycielką. Kompletny misz-masz. Kiedy zaszłam w ciążę wiedziałam, że muszę coś wymyślić, bo do biurka nie wrócę za nic. 
Jak już kiedyś wspominałam - mam w życiu szczęście, mogę sobie pozwolić, żeby być z Panną Lulu, spędzać z nią całe dnie, a naprawdę to lubię - spełniam się jako Matka Polka i Kura Domowa, ale do czasu. Nie chcę być na utrzymaniu Maćka do końca moich dni, poza tym uważam, że dodatkowy dochód się przyda. Dlatego wymyśliłam... nowy zawód. Wiem, że nie będzie łatwo zaczynać wszystkiego od początku, ale czuję, że już od jakiegoś czasu siedzę w temacie. Zaczęłam studia podyplomowe, na szczęście zaoczne, zjazdy co dwa tygodnie (Maciek ma okazję, żeby więcej czasu spędzać z Panną Lulu). Temat w moim przekonaniu fascynujący - dietetyka, no i wreszcie oba kierunki moich studiów będą mogły być wykorzystane w praktyce.  

czwartek, 25 października 2012

Eko testy, cz. 2

Tym razem kosmetyki dla dzieci, ekologiczne ma się rozumieć. Kupiłam Pannie Lulu kilka specyfików i mam nadzieję, że dzięki temu ograniczę chemikalia, z którymi prawie wszędzie można mieć do czynienia. Przede wszystkim zależy mi, żeby Panna Lulu nie miała do czynienia z:
- parabenami - środkami konserwującyumi,  które prawdopodobnie są rakotwórcze, 
- olejami mineralnymi (parafina, silikon), które zatykają pory, mogą wysuszać skórę, odkładają się w nerkach i wątrobie, 
- PEG czyli glikolem propylenowym stosowanym jako rozpuszczalnik i emulgator, prawdopodobnie rakotwórczym ponadto wysuszającym skórę, zaburzającym pracę nerek, wątroby i układy nerwowego. 
Lista jest oczywiście dłuższa, wymieniłam tylko najczęściej stosowane świństwa.
W związku z tym zdecydowałam się na zakup: pasty do zębów, płynu do kąpieli, stosuję też ekologiczny olej kokosowy do smarowania ciała.

Ekologiczna pasta do zębów nie zawiera fluoru. Z jednej strony nie powinien być on podawany tak małym dzieciom, z drugiej prawdopodobnie wcale nie ma potrzeby dodawania go do past do zębów, bo wystarczająco dużo dostajemy go z pokarmem. W skład pasty wchodzi: kreda, woda, gliceryna roślinna, polisacharydy roślinne, mirra i olejek z kopru włoskiego. Składniki roślinne pochodzą z rolnictwa ekologicznego. Takie składniki umożliwiają usuwanie zanieczyszczeń, działają bakteriostatycznie i łagodząco. Gdyby tylko Panna Lulu chciała te zęby myć.
Ponieważ Panna Lulu miewa problemy ze skórą, która czasem jest przesuszona, kupiłam jej płyn do kąpieli dla skóry atopowej. W skład preparatu wchodzi olejek ze słodkich migdałów (niestety na odległej pozycji) i lilia wodna. Niestety nie doczytałam składu przed zakupem, uległam etykietce "eko" i chociaż 99% składników jest pochodzenia naturalnego, to tylko 1% z nich pochodzi z rolnictwa ekologicznego. Stosuje się go bardzo przyjemnie, fajnie się pieni, ładnie pachnie, skóra dziecięcia jest gładka, ale następnym razem poszukam czegoś innej firmy (niestety nie znalazłam jeszcze ekologicznych kosmetyków produkcji polskiej, a bardzo bym chciała!). 
Olej kokosowy bardzo dobrze się sprawdza jako balsam do ciała. W temperaturze pokojowej (ok. 20 stopni) znajduje się w formie stałej, dobrze się rozprowadza, szybko wchłania i nie pozostawia tłustej warstwy, skóra jest miękka i gładka. Kupiłam go jakiś czas temu, kiedy Panna Lulu miała jeszcze problemy z suchą skórą i niestety okazał się zbyt słabo nawilżający. Po kilku tygodniach stosowania wróciłam do mało ekologicznego emolientu (jednak bez olejów mineralnych). Teraz, kiedy problemy ze skórą Panny Lulu minęły, mam nadzieję bezpowrotnie, z powrotem zaczęłam ją smarować olejem kokosowym.
Jeszcze tylko brakuje mi ekologicznego kremu do pupy, chociaż stosuję go rzadko, ale mimo wszystko by się przydał, bo wszystkie kremy apteczne zawierają niestety oleje mineralne. 

sobota, 20 października 2012

Dumna mama

Miałam zakończyć miesięczne podsumowania, kiedy Panna Lulu skończy rok, ale tyle się przez kolejny miesiąc wydarzyło... Panna Lulu skończyła właśnie 13 miesięcy i czuję, że jest szczęśliwą małą osóbką. Gdyby jeszcze te zęby dały spokój. Maluszek jest ostatnio trochę marudny i jak zwykle winą obarczam zęby, pogodę, skok rozwojowy, bo przecież nie wrodzoną złośliwość panienki.
Jestem potwornie dumną mamą, jestem dumna, bo Panna Lulu sama, samiusieńka wymyśliła, że można wejść do pudełka pełnego zabawek, posiedzieć tam trochę i pouśmiechać się, a potem wyjść, również samodzielnie. Nikt jej nic nie pokazywał, nic nie sugerował, wymyśliła sama. Wymyśliła również, że można wejść na plastikowy podstawek, a także odwrócić go i wejść do środka. Genialna:) Z wanienki też lubi wychodzić i do niej wchodzić ku rozpaczy kąpiącego ojca.
Panna Lulu mówi! Głownie KAKA i KOKO, czasem TATA, ale zaczyna to już coś znaczyć. KAKA to najczęściej piłKA lub książKA, a mianem KOKO określa KOta, czasem uda się powiedzieć KOTKOT. Panna Lulu prawdziwie mnie rozczuliła, kiedy powtórzyła wsadzając mi palec w oko - OKO. Teraz jak jej się powie oko, trzeba szybko zamykać własne, bo paluch z dużą szybkością potrafi w którymś wylądować. Z nosem, ustami i uchem się nie udaje - wiadomo, nie ma K. Maciek jest przekonany, że TATA określa tylko jego, ale zdaję się, że Pana Lulu nazywa tak wszystkich spotkanych mężczyzn. Czasem niektórym udaje się usłyszeć DZIADZIA. Kobiety w swojej rodzinie panienka olewa, no czasem jej się wymsknie MAMA, w chwilach zmęczenia. Zdarza się jej również powiedzieć AM - wtedy od razu dostaje coś do zjedzenia, żeby skojarzyła słowo.
Najczęstszy sposób poruszania to cały czas na kolanach i dłoniach, ale Panna Lulu z coraz większą wprawą chodzi też przy ścianach i meblach. Maszeruje również dzielnie trzymana za ręce. Coraz dłużej też udaje jej się ustać na własnych nogach.
Odstawiliśmy butelkę, bo miałam wrażenie (słuszne), że Panna Lulu bardziej lubi ssać, niż pić, przez co wypijała potworne ilości, które potem zamieniały się na ogromne ilości siuśków, z którymi tetra sobie kiepsko radziła. Niekapek jest znacznie bardziej racjonalny, płyn pity jest od czasu do czasu (w zależności od potrzeb) małymi porcjami. Ok, było kilka awantur, z gryzieniem, rzucaniem kubeczka i płaczem. Panna Lulu potrafi się wściec, ot taki charakterek... albo zęby.

środa, 17 października 2012

Eko testy, cz. 1.

Od pewnego czasu zaopatruję się w fajnym, rodzinnym sklepie z ekologiczną żywnością. Można tam też znaleźć kosmetyki i środki czystości. Dzisiaj o tych ostatnich.
Denerwowało mnie, że pompuję syf w naszą kochaną matkę Ziemię używając chemicznych detergentów. Poza tym nie wierzę, że wszystko uda się spłukać z umytych własnie naczyń, potem to świństwo zjadamy. Postanowiłam kupić więc na próbę ekologiczny płyn do mycia naczyń, żeby sprawdzić jego jakość wydajność. Zastanawiałam się nad wyrobem własnym takowego specyfiku, ale jakoś nie mogłam się zdecydować (lenistwo?). Zakupiłam też płyn do płukania, bo brakowało mi zapachu na ubraniach. Teraz, kiedy rzeczy nie schną tak jak latem, czasami pozostaje niemiły smrodek, a pranie w samych kulach jest bezwonne. Od jakiegoś czasu używam do prania i czyszczenia sodę oczyszczoną i ocet - ulubione specyfiki ekomaniaków. Zdecydowałam się również na kupno ekologicznej pasty do butów.


Ekologiczny płyn do mycia naczyń nie posiada fosforu, fosforanów i enzymów pochodzenia zwierzęcego, zawiera za to glicerynę, która chroni dłonie. Produkt, który kupiłam nie jest może ekologiczny w 100%, bo nie zawiera samych produktów roślinnych, ale znajdujące się w nim substancje są łatwo biodegradowalne i nie zanieczyszczają środowiska. Posiada liczne certyfikaty, którym mam nadzieję można ufać - podobno są bardzo restrykcyjne. Litr płynu kosztował 19 zł i myślę, że posłuży mi koło 2 miesiące (po miesiącu ciągłego stosowania zużyłam około połowy). Mycie nim jest bardzo przyjemne, ładnie pachnie, wszystko zmywa, radzi sobie z tłuszczem. Nic tylko polecać, na pewno będę ten produkt kupować.
Płyn do płukania tkanin nadaje ubraniom miękkość i zapach, nie jest jednak zalecany do prania pieluszek tetrowych, bo może zmniejszyć ich chłonność. I to zdaję się prawda, chyba, że Panna Lulu więcej siusia. Chyba nie zdecyduję się, żeby go jeszcze kupić, bo kule piorące zmiękczają również tkaniny, a z zapach nie jest wystarczająco intensywny, żeby mnie zadowolić. Produkt jest jednak godny polecenia - składniki aktywne są pochodzenia roślinnego, jest też hypoalergiczny.
Sody i octu używam do prania i czyszczenia - głównie łazienki. Dosypuję sodę do prania białych rzeczy, al ocet jabłkowy dolewam czasem do płukania (nie za dużo, żeby nie było octowego zapachu). Sodą szoruję armaturę i ceramikę, a octem kabinę prysznicową, szyby i lustra. Tanie, skuteczne - super.
W pastę do butów zaopatrzyłam się na targach ekologicznych, które w sumie mnie jednak zawiodły - były za małe, ale to pierwsza edycja... może w przyszłym roku będzie lepiej. Pasta nadaje się do czyszczenia wszelkiego rodzaju skór. Zawiera oleje roślinne i wosk pszczeli i choć nie była szczególnie tania - 35zł - to podobno jest bardzo wydajna. Ja wiem, że same skóry nie są szczególnie ekologiczne, choć jednak chyba bardziej od tych ekologicznymi okrzykniętych (przynajmniej się rozkładają), ale mam jeszcze sporo skórzanych rzeczy z nazwijmy to "poprzedniej epoki". Ostatnio wzbogaciłam się też w skórzaną torbę - ale używaną, więc się nie liczy. Pasta ma przyjemny zapach i ładnie natłuszcza skórę, jest bezbarwna. Jednym z powodów jej kupienia było to, że w naszym małym domku buty są wyeksponowane na otwartych półkach i Panna Lulu uwielbia się nimi bawić. Nie chcę, żeby miała kontakt z chemikaliami z tradycyjnych past.
Celowo nie podaję producentów, nie zamierzam robić nikomu reklamy, chcę jedynie zachęcić Was do używania tego typu produktów.
     

piątek, 12 października 2012

Lulu Panny Lulu

Przed urodzeniem Panny Lulu kompletowaliśmy wyprawkę i oczywiście nie mogło zabraknąć łóżeczka. Kupili je dumni dziadkowie. Dodatkowo łóżeczko zostało wyposażone w przewijak, udekorowane baldachimem i karuzelą... coś pięknego.


Po powrocie ze szpitala od czasu do czasu odkładaliśmy Pannę Lulu do łóżeczka, spała trochę, ale po przebudzeniu płakała. W dzień była zainteresowana głównie karuzelą, spaniem niekoniecznie. Raz spróbowałam zmusić ją do zaśnięcia we własnym łóżku, oczywiście była dzika awantura - zrezygnowałam, bo bałam się, że zrobię jej jakąś psychiczną krzywdę.
Z czasem łóżeczko zaczęło służyć głównie jako skład kocyków, śpiworków i maskotek. Dużo wygodniej było ją zabierać do naszego łóżka, tam spała znacznie spokojniej, nie budziła się tak często. Odkładaliśmy ją po zaśnięciu, od czasu do czasu, kiedy chcieliśmy mieć łóżko tylko dla siebie. Wiązało się to jednak z nocnymi pobudkami i braniem Panny Lulu do naszego łóżka.
Kiedy opuściliśmy poziom łóżeczka, bo Panna Lulu zaczęła być już bardziej aktywna spojrzałam tylko i stwierdziłam, że do studni dziecka wkładać nie będę. Jednak kiedy Panna Lulu skończyła rok postanowiliśmy wreszcie nauczyć ją tam zasypiać. Argumentów było wiele, między innymi taki, że bałam się że z naszego łóżka spadnie, że kiedy zrobi się zimno, nie będzie można usypiać jej w ciągu dnia w wózku i tym podobne.
Oczywiście początki były ciężkie, pierwsze dwie próby zakończyły się owszem zaśnięciem, ale po takiej dzikiej awanturze, że każdy by chyba po takim wysiłku zasnął. I zła jestem na siebie, że Pannę Lulu na to skazałam. Oczywiście byliśmy przy niej, głaskaliśmy ją po główce, klepaliśmy po plecach, ale to było dla niej za mało.
W końcu za trzecim razem zasnęła sama, bez jednej łzy. Zmodyfikowaliśmy jednak trochę całą akcję. Obróciliśmy Pannę Lulu o 180 stopni dzięki czemu jej główka była tuż przy mojej, gdyż nasze łóżka się stykają. Dostała też książeczkę. Leżała, przekładała strony, a ja ją głaskałam i nuciłam kołysanki i w końcu zasnęła. Szkoda, że nie wymyśliliśmy tego wcześniej, może nie byłoby rozpaczy podczas dwóch pierwszych prób... ech.
I teraz już zasypia sama, na razie tylko wieczorem, ale kiedy tylko budzi się w nocy ląduje z powrotem u nas... na wszystko przyjdzie czas.
W dzień Panna Lulu odbywa dwie drzemki - jedną w chuście, żeby jej zrekompensować brak bliskości w nocy, drugą w wózku podczas spaceru. Jeszcze sporo przed nami.  

poniedziałek, 8 października 2012

Eko woda

Mam  dużo szczęścia w życiu, że spotkałam Maćka, że mamy Pannę Lulu, że mieszkamy w takim pięknym miejscu. Mam też szczęście że prawie obok domu mam ujęcie wody pitnej - głębinowej i mineralnej o sensownym nawet składzie pierwiastków. Przez długi czas się przymierzałam, leniłam, nie chciało mi się chodzić i wody dźwigać, kupowałam w supermarketach butelkowaną, sprowadzaną z innych części Polski lub Europy. Ale w końcu się zebrałam i przynoszę regularnie do domu i piję i inni też piją.


Woda jest eko z dwóch zasadniczych powodów. Przede wszystkim nie potrzeba produkować butelek do jej przewożenia i przechowywania. Używam tych z recyclingu. Oczywiście kiedy kupowałam wodę mineralną w sklepie butelki PET lądowały w śmieciach wtórnych. Mimo wszystko do ich wyprodukowania, a potem powtórnego przetworzenia potrzebna jest energia. Druga sprawa to transport, obecnie realizowany za pomocą własnych mięśni i wózka Panny Lulu, a nie paliw kopalnych, których spaliny zanieczyszczają wszystko dookoła.
Poza tym to czysta ekonomia - woda nic mnie nie kosztuje, a tylko zmusza do spacerów, które i tak z Panną Lulu prawie codziennie odbywam. Może fajniej mają tylko ci, którzy mają taką wodę w swoich kranach :)

środa, 3 października 2012

Poza siatką centylową

Odzyskuję powoli zaufanie do służby zdrowia. Staram się ją omijać szerokim łukiem, ale czasem trzeba się spotkać na przykład z pediatrą. Moja rezerwa wynika przede wszystkim z niechęci do wszelkiego rodzaju lekarstw i antybiotyków, którymi lekarze uwielbiają nas szprycować, co opłaca się jedynie firmom farmaceutycznym, bo raczej nie pacjentom.
Panna Lulu skończyła rok, więc najwyższy czas na kolejną szczepionkę. Przy okazji mierzenie, ważenie, zaglądanie do pyszczka i osłuchiwanie. Przez pół roku praktycznie nie znaliśmy jej masy, choć czasem stawaliśmy z nią na wadze. Okazywało się wtedy, że jest poza siatką centylową - za chuda. Próbowałam ją trochę podtuczyć, ale cienko to szło. Je chętnie i dużo, ale też rusza się coraz więcej, no i 3 razy dziennie zostawia w nocniku (bądź nie) coś większego.
Obawiałam się, że lekarz się zaniepokoi, że każe robić jakieś badania, że mnie nastraszy i nie będę miała determinacji, żeby się temu sprzeciwić. A tu niespodzianka, pediatra stwierdziła, że waga 7.200 w 13 miesiącu jest w porządku, że nie ma się czym przejmować, że dziewczynka szczupła i bardzo dobrze i... tu mi się komplement trafił... że to po mamusi:)
Mamy więc kruszynkę odrobinkę, co ma sporo dobrych stron - można Pannę Lulu nosić jeszcze w chuście, brać często na ręce, podrzucać i robić karuzelę bez większych uszczerbków na zdrowiu rodziców (choć mnie czasem bolą plecy - niestety).