sobota, 29 grudnia 2012

Nawyki żywieniowe

Staram się karmić Pannę Lulu mądrze, zdrowo, regularnie. Pilnuję, żeby miała urozmaicenie, kupuję produkty w sklepach ekologicznych. I wszystko byłoby pewnie pięknie, gdybym jeszcze przy okazji nie wymyśliła, że dziecko musi przecież próbować różne smaki. W związku z tym Panna Lulu dostaje od czasu do czasu coś "szalonego" do spróbowania.... i oczywiście okazuje się, że to jest najlepsze na świecie i tylko to chce. Postanowiłam opublikować dla potomności ranking ulubionych jedzonek:
1 miejsce - czarne oliwki - za każdym razem, kiedy otworzę lodówkę wskazujący palec mojej córki bezbłędnie odszukuje słoik z czarnymi oliwkami. Nie za bardzo mi się podoba ta miłość, bo z jednej strony dodają do nich jakieś stabilizatory (nie ufam temu), a z drugiej panienka jeszcze dokładnie nie gryzie, więc po drugiej stronie znajduję spore kawałki oliwek (nie będę zagłębiać się bardziej w ten temat).
2 miejsce - czekolada - właściwie może i pierwsze, bo Panna Lulu jadła ją może 2 czy 3 razy w życiu i za każdym razem była dzika awantura, że już się skończyła. Dlatego też za często nie dostaje.
3 miejsce - łosoś wędzony na zimno - hit wigilijnego stołu, trzeba było chować przez dzieckiem, bo wszystko by wyjadła. Ten wybór też mi się za bardzo nie podoba, bo wędzenie na zimno nie zabija wszystkich bakterii (choć prawdopodobnie więcej tam antybiotyków niż bakterii), norweskie łososie karmione są pewnie nie lepiej niż fermowe kurczaki, a poza tym tłuste to i ciężkostrawne. Trochę dać można, bo z kolei dużo kwasów omega 3, ale z umiarem, a panienka niekoniecznie umiar zna.
4 miejsce - masło - wyjadane z wszelkich kanapek, ostatnio daję jej w plasterkach, żeby się dziecko nie męczyło.
5 miejsce - białko - żółtko jest kruszone i rozrzucane po podłodze, białko co do okruszka ląduje w paszczy.
6 miejsce - mandarynki - niestety nie ekologiczne, pewnie z toną pestycydów, ale myję za każdym razem przed obraniem. I wszystko byłoby super, gdyby Panna Lulu nie była po jedzeniu cała mokrusieńka od soku.
Na dalszych miejscach plasują się: ogórek kiszony, oliwki zielone, ciecierzyca, pasztet z soczewicy, wafelki owsiane, bób, fasolka szparagowa, maliny (w sezonie). Akceptowane są również: banan, pomidory, makaron (oczywiście biały, razowy ląduje na podłodze), tofu, ananas, kiwi i ser żółty.
Oczywiście Panna Lulu je jeszcze inne rzeczy - zdrowsze, ale trzeba wtedy stosować bardziej lub mniej wyrafinowane metody perswazji. W sumie panienka zjada koło 5 posiłków dziennie - 2 papkowate łyżeczką i 3 metodą BLW (tłumaczone jako: bobas lubi wybór, albo bierz lub wyrzuć). BLW jest fajne, zwłaszcza kiedy jemy wszyscy razem - każdy zajmuje się swoim talerzem. Trzeba trochę po posiłku posprzątać, w to chyba nikt nie wątpi,ale nie to mnie martwi, martwi mnie mianowicie niedostateczne rozdrabnianie jedzenia. Dlatego zdecydowałam się na 2 posiłki papkowe - kaszka z mlekiem na drugie śniadanie i gęsta zupka na obiad. Na śniadanie i kolacje Panna Lulu dostaje zestaw różnych różności, z których cześć ląduje w różnych częściach domu, na deser owoce.
Nie zawsze jedzenie spotyka się z entuzjazmem i gdyby Panna Lulu nie była chudeuszem, pewnie pozwoliłabym jej na takie fanaberie. Niestety trochę mnie ta jej niedowaga martwi, więc staram się, żeby coś tam zostało jednak zjedzone. Pomaga mi w tym sztab testerów, którzy wraz z Panną Lulu wcinają papki. Testerami są legowe zwierzątka, które mają tę zaletę, że po konsumpcji łatwo je umyć. Panienka każe najpierw karmić lwy i słonie, potem sama rozdziawia pyszczek. Wszyscy zadowoleni i najedzeni.

czwartek, 20 grudnia 2012

Kędziorek

Zawsze wydawało mi się, że byłoby super mieć kręcone włosy. Mam głębokie przekonanie, że z takimi włosami nic nie trzeba robić, same się układają i wyglądają przepięknie. Raz nawet zrobiłam sobie trwałą i wszystko byłoby super gdyby nie to, że po jednej stronie głowy miałam pokręconego barana, a z drugiej prawie proste - taka moja uroda, albo fryzjerka do chrzanu. Kiedy miała się urodzić Panna Lulu marzyłam, żeby chociaż ona miała kręcone włosy, co było o tyle prawdopodobne, że Maciek ma super loki. Urodziła się z włosami niezbyt bujnymi, jedne były dłuższe, inne krótsze, wypatrywałam wśród nich zygzaczków i skrętów, ale wszyscy wokoło pukali się w głowę... włosy były proste. Tak sobie powolutku rosną, niewiele ich jeszcze na panienki główce, robią się dłuższe. Nawet trochę podcięłam za uszami i z przodu - kilka wpadających do oczu. I wreszcie się doczekałam, są loki, na razie głównie po kąpieli, ale nikt już się po głowie popukać nie ma prawa!
A poza tym Panna Lulu skończyła właśnie piętnasty miesiąc. Chodzi, biega, szaleje, radzi sobie coraz lepiej. Dwie rączki są wolne, więc można przenosić większe przedmioty, a mniejsze rozwlekać po całym domu. Poza tym tańczy i całkiem fajnie jej te tany wychodzą. Zrobiła nam się córka muzykalna, na pewno nie po mamie nadepniętej na ucho. Chociaż może śpiewanie kołysanek i innych utworów dziecięcych daje o sobie znać, mimo fałszów matczynych.
Podobno jak się dziecko uczy chodzić, to na jakiś czas wyhamowuje rozwój mowy. To by się zgadzało, Panna Lulu gadać lubi, ale jak zdarta płyta ciągle jedno i to samo: tata, kaka, koko i oczywiście am, które czasem zlewa się w mama.
Ale w komunikacji mamy sukcesy, zwykłe eeeee połączone z wyciągniętym paluchem może naprowadzić rodziców na dobry trop. Wtedy Panna Lulu się rozpromienia, rodzic zrozumiał. Wiąże się to również z komunikacją nocnikową, Panna Lulu od czasu do czasu pokazuje, albo wręcz przynosi swój tron i trzeba ją na nim posadzić. Nie znaczy to od razu, że coś zrobi, czasem komunikuje po prostu, że ma mokro albo brudno. To też jest postęp - zaczyna kojarzyć czynność fizjologiczną z nocnikiem. Zdarza się coraz częściej, że daje nam znać, że chce kupkę albo rzadziej siusiu - rodziców rozpiera duma.
Znowu mamy problem z zębami, znowu temperatura. Trójki idą i chyba rzeczywiście są najgorsze jak dotąd. Panna Lulu ciągle coś pakuje do buzi, smoczek jest nieodłącznym towarzyszem (jak się skończy to całe ząbkowanie, to będziemy ograniczać), marudna jest poza tym, zasypia z problemami... ogólnie nieciekawie.
Ze snem w ogóle coś się pomieszało. Kiedyś Panna Lulu spałą dwa razy dziennie i zasypiała o sensownej porze - około 19. Budziła się koło 6 rano przesypiając całą noc. Teraz wszystko stanęło na głowie. Dwie drzemki to wyrok siedzenia z nią do 23 (często chodzimy spać koło 22). Z kolei jak zaśnie za wcześnie, to wieczorem pada przed 19, co skutkuje wczesnym wstawaniem. A jeszcze na to wszystko te zębiska paskudne, bo dziecko budzi się w nocy. am nadzieję, że to się szybciutko skończy - tego mi możecie życzyć na Święta:)    

czwartek, 13 grudnia 2012

Blogowy leń przedświąteczny

No jakoś mi się nie chce, wena poszła na zakupy... ale piekę pierniczki - ekologiczne rzecz jasna:) mało słodkie i bardzo korzenne (bo sama przyprawiałam) i oczywiście z mąki razowej i ekologicznej.
Prezenty prawie kupione, albo zrobione, tylko mi jeden sklep internetowy zalazł za skórę twierdząc, że przez dwa tygodnie to oni nie mogą zrealizować zamówienia... obrażam się... oczywiście dodzwonić też się do nich nie da i chyba anuluję i pójdę do sklepu tradycyjnego... a tego nie lubię przed Świętami, bo tłum.
Na swoje usprawiedliwienie mam też to, że pisałam referat na zajęcia z chemii żywności.
A Panna Lulu tupta, po śniegu też tupta, na sankach jeździ i zęby kolejne też jej tuptają.

środa, 5 grudnia 2012

Eko Mikołajki

Moja przyjaciółka zmobilizowała mnie do działania... a tak mi się nie chciało. Sprawa się tyczy prezentów mikołajkowych. Myślałam, że raczej gwiazdkowe i że jeszcze mam czas, żeby coś wymyślić, wypatrzeć, wychodzić. A tu nagle dzwoni owa przyjaciółka i mówi, że mikołajki organizuje i że dzieci będą... dziewięcioro dzieci będzie. Właściwie to nie trzeba prezentów, ale... ja lubię dawać prezenty, zwłaszcza dzieciom.
Więc się zabrałam za robienie prezentów. Mikołajki są bardziej symboliczne, nie trzeba przepuszczać majątku, a ja czując się coraz bardziej eko postawiłam na handmade. Nie dość, że własnymi rękoma, to jeszcze z materiałów z recyclingu. Aż Maciek stwierdził, że mnie koleżanki obsmarują za plecami (albo jawnie), że nie mam co ze śmieciami robić.
Wzięłam stare kawałki polaru, kokardki z prezentów weselnych jeszcze zdaję się i... torebki foliowe jako wypełnienie. Wyszły super mikołajkowe Mikołajki, miłe, szeleszczące, ekologiczne:)